wtorek, 28 lipca 2009

Idą zmiany

(Tak chciałem napisać przedwczoraj, ale nie miałem czasu.)

Zacznijmy od tego, że jest tak: kończy się lipiec, w którym nie zrobiłem zupełnie nic konstruktywnego, nie licząc co najwyżej poznania smaku seksu z 30-letnią kobietą.

Tylko co z tego? Pracy jak nie było tak nie ma, a długi jak były tak się kumulują. I jeszcze podwyżka czynszu. Ta ostatnia jest najgorsza – ekipa się burzy, jeździ oglądać mieszkania i może się okazać, że za tydzień trzeba będzie pożegnać to spokojne zadupie, gdzie na śmietniku można znaleźć wygodną kanapę i dzikie, wolne konopie. A jeśli znajdę nowe lokum – zapewne również gdzieś przy torach – ale już po tamtej, gorszej (bo lewej!) stronie Wisły? Nie chcę tego, ale może się tak stać. Oznaczałoby to pewnie koniec „Obrazków z Pragi”.

Idą zmiany, I`m feelin`it. Zmiany, być może nawet bardzo ważne zmiany. Jest w powietrzu niepokój roku 1968. Moja stara Unitra wciąż trzeszczy, ale inaczej.Nastrój niepokoju i niepewności udzielił się również dostojnie opanowanemu zazwyczaj Klaptonowi, zwanemu również Białym Noskiem.

A dziś również nic nie napiszę, bo mi się nie chce, albowiem zapierdalałem 10h na rusztowaniach, a jutro znowu pobudka o 5.30. Wrzucę za to zdjęcia Klaptona vel. Biały Nosek. Macie i się cieszcie.

czwartek, 23 lipca 2009

W Oparach Absurdu

Wydawało się, że ulicę Ząbkowską znamy jak własną kieszeń. Tymczasem nie.

Z Fajką ustawiłem się W Oparach Absurdu, czyli w knajpie, która za czasów pracy przy Okrzei 35 wciskała nas w 50% koszty uzyskania przychodu, jako że po skończonej robocie niepodobnym było nie zajrzeć tam na 2, góra 3 tyskacze. A wczoraj było tak: zamówiliśmy po piwie, siadamy w fotelach, po czym urocza barmanka… przynosi trzecie. Ucieszyłem się, ale i zmartwiłem jednocześnie, gdyż takie zaszczyty muszą niechybnie świadczyć o fakcie, iż sporo kabony już tutaj przepuściłem.

Dla pewności jednak, że chodzi o moje tutaj dokonania zapytałem krótko, czemu zawdzięczam trzecie piwo. Istniała bowiem jeszcze druga ewentualność: ekwiwalent za stracony czas, gdyż – jak zawsze – akurat na mnie skończyła się beczka.

Okrutnie się zdziwiłem, gdy okazało się, że w środy jest po prostu taka promocja. W pierwszej chwili myślałem, że to są jakieś jaja, bo bywaliśmy tu z Zygfrydem tak często, iż absolutnie nieprawdopodobnym było, żebyśmy tam nigdy nie trafili w środę. A jednak.

A potem, już na przystanku, spotkałem parę sympatycznych Czeczeńców. Ale o tym kiedy indziej.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Dresów i blondynek!

Moja dzisiejsza podróż tramwajem linii 25 mogła być po prostu kolejną podróżą takimż tramwajem. I w sumie była – ta sama trasa od Mostu Poniatowskiego poprzez Rondo Waszyngtona i Aleję Zieleniecką aż do Czterech Śpiących a potem jeszcze dalej na Bródno , te same wagony, ten sam śmierdzący Grochowem i Stadionem Jeszcze-Nie-Narodowym (a – o ironio! - wręcz przeciwnie: w chuj tam Ruskich i Wietnamców) tłum, ta sama tępa bezmyślność przylepiona niczym zapleśniałe naleśniki do mord współpasażerów porozpierdalanych upałem na niewygodnych siedzeniach.

I w takich oto okolicznościach wzięło mnie na filozofię.

Sprokurowała to wszystko para dzieciaków w wieku jakoś tak 17-18 lat. Ona – ładna, drobna blondynka z uroczym dekoltem, złotymi tipsami i paznokciami u nóg w kolorze plastikowo-różowym. On – dość elegancki, niewysoki dresik, przyodziany w czarne, wyprane szelesty i czarne sportowe buty, za to bez bejsbolówki i z dwudniowym zarostem.

Nie byli wulgarni ani agresywni. Wot, jechali na zakupy. Pośród kolażu smrodu, kompleksów i ogólnego bezguścia wypełniającego tramwaj linii 25 jawili się jako oaza normalności. I to wcale nie dlatego, że spodobał mi się nienachalny, ale jednak więcej niż widoczny, tak zdradziecko uwięziony za białym, markowym stanikiem i słomkową bluzeczką dekolt blondynki lub jej perfumy, przywodzące na myśl zapach czarnej porzeczki, ani nawet nie spowodowała tego niebłyskotkowa, tylko pełna dyskretnej elegancji czarna nokia dresika.

Oto doszedłem do zaskakującej mnie samego konkluzji, że obecnie dres pełni funkcję tezauryzacji męskości, zdeponowane są w nim tak wartościowe cechy jak: ryzyko, siła fizyczna czy ginąca powoli potrzeba imponowania kobietom; jest antytezą zblazowanego, rozintelektualizowanego metroseksualisty, który nawet porządnie nie pierdnie, gdy ktoś będzie chciał skrzywdzić jego dziewczynę lub rodzinę albo ochujać przyjaciół.

I ta blondynka. Jak była młodsza, pewnie wyszalała się już w dyskotekach. Teraz, mając te swoje 17-18 lat uspokoiła się i przyucza się powoli do pracy na dwóch etatach: fryzjerki oraz żono-mamy. Jest kobieca i prostolinijna w swej chęci podobania się mężczyznom; pięknie kanalizuje ową instynktowną chęć dekoltami, a nie własnoręcznie udziwnionymi bufoniastymi spodniami maskującymi miast uwypuklać kształty pośladków, jak niektóre niby to ach-och artystki z ASP.

I żal to mówić, ale takich osób ten kraj potrzebuje. Dresów – nawet głupich, i blondynek – nawet po solarium. Bo im głupota mija wraz z dzieciństwem, i doroślejąc – normalnieją. Zakładają rodziny, rodzą dzieci, rozkręcają małe biznesy i kombinując okrutnie przyczyniają się do postępu. A to wszystko tylko dlatego, że za młodu nie wyplenili z siebie męskości ni kobiecości, które to cechy w dorosłym życiu jednak się przydają.

Ci wszyscy kulturalni dziennikarze stacji radiowych, tolerancyjni do wyrzygania żółcią politycznej poprawności bywalcy modnych klubów, czytający prasę ekonomiczną i komentarze Piotra Pacewicza pracownicy korporacji doradczych i brzydkie lesbijki (czemu ładne lesbijki są tylko w tv?) – oni wszyscy zginą, nie przeżywszy pierwszego-lepszego konfliktu zbrojnego czy choćby kryzysu z recesją z prawdziwego zdarzenia. Będą myśleli, że są komuś lub czemuś zupełnie niezbędni, a tu takie kuku.

Przeżyją tylko dresy ze swoimi blondynkami, i ewentualnie jeszcze urzędnicy, którzy pod pozorem parzenia kawy też jednak ciągle ćwiczą się w sztuce spadania na cztery łapy i ogólnego kombinowania.

I okaże się, że wymyślając płcie Matka-Ewolucja raz jeszcze miała rację.

piątek, 17 lipca 2009

poniedziałek, 13 lipca 2009

Śmietnik

"Gdy miałem 5 lat, chciałem zostać śmieciarzem." - Jurek Owsiak


Oto poszedłem wyrzucić śmieci. Było to jednak tylko przy okazji, gdyż tak naprawdę potrzebowałem bez skrępowania zadzwonić do Hanki i wyciągnąć ją na spacer, bo nieprzeciętnie mi się nudziło. Dochodziła 21.37, a ciepły lipcowy wieczór ewidentnie nie rokował. Jednakże Hanka nie odebrała. Założę się, że jutro się nie odezwie, dopiero w środę wieczorem napisze, że poszła gdzieś tam i że zapomniała komórki. Znam ja te jej sztuczki. Tak więc ostatecznie, definitywnie i najzupełniej oficjalnie wręczam jej czerwoną kartkę. Zasłużyła na nią jak mało kto. (Zresztą - powiedzmy sobie uczciwie - i tak od dłuższego czasu właściwie nie była brana pod uwagę przy ustalaniu składu. Teraz największe szanse na grę ma Amelia, która świetnie wypadła w zeszłotygodniowych sparingach. Czy jednak stać mnie na transfer definitywny?)

Ale nie o tym miałem. A więc wywaliłem śmieciory i wracam, patrząc jednocześnie w pojedyncze chwasty porastające pseudo-trawnik wzdłuż chodnika. Patrzę tak od czasów, kiedy byłem w Hiszpanii, wtedy to bowiem znajdywało się od czasu do czasu pośród bujnych krzaków wcale ładne roślinki dzikich konopi. Takie nie-do-końca prawdziwe, ale zawsze. Wtedy był to tylko sport, bo regularnego zioła ani czekolady nie brakowało nigdy.

No i w tym zapadającym nad Prawym Brzegiem Warszawy mroku, tuż pod śmietnikiem, wypatrzyłem roślinkę o rozmiarze dorodnej pyty. Mieniła się do mnie przepysznymi, siedmiolistnymi liśćmi. Szczęśliwie - pod osłoną owego mroku, który był na tyle nieintensywny, że pozwolił dostrzec krzyczącą w moja stronę zieleń, ale jednocześnie na tyle gęsty, że pozwolił czuć się bezkarnie bezpiecznym - wydobyłem ową roślinkę wraz z korzeniami i umieściłem w szklance wody u mnie na balkonie. (Nie żywię wszakże większych nadziei - albo to to uschnie, albo zgnije, albo okaże się kłaka funtów wartą samosiejką. Ale przynajmniej ładnie wygląda.)

Kanapę, na której śpię, również znalazłem na owym śmietniku. Stojącą na balkonie żółtą szafkę na przetwory - tak samo. Czyżbyśmy więc - pomimo globalkryzysu - osiągnęli już ten kapitalizm, w którym wprawdzie śmietniki nie znikają, ale są bardzo dobrze wyposażone?

Co jeszcze tam znajdę? Może kobietę swojego życia, którą chwilę wcześniej czyjeś niewprawne oko uzna za nie nadającą się do dalszego użytku?

piątek, 10 lipca 2009

Dziewczyny - Wódka 0-3

Zarzygane było wszystko: balkon, wykładzina w pokoju, łóżko, śpiwór, karimata, miska, wanna, kibel, umywalka, zlew i podłoga w kuchni(pewnie nie doleciało) a także twarze i dekolty owych dziewczyn.

Z alkoholem nikt nie wygrał (niedawno byliśmy blisko, ale ostatecznie padł remis). Tym razem 40-procentowy roztwór C2H5OH zapakowany w butelki marki "Wyborowa" nie trafił na godnych siebie przeciwników. Gdy przyszedłem, czwórka dziewczyn kończyła litra i wychodziły do nocnego. Ledwo wróciły z zero-siódemką, od razu... się pokłóciły. Foch trwał długo, sącząc piwo na sąsiednim balkonie z niedowierzaniem słuchałem bełkotu pijanych bab usiłujących sobie wytłumaczyć która co i dlaczego oraz która którą i kiedy źle zrozumiała. Nim osiągnęły konsensus, rozpoczął się regularny disaster opisany we wstępie.

Z mojego punktu widzenia jedyną atrakcją była jedna z dziewczyn, która solidnie się ubrudziwszy postanowiła wziąć prysznic, a jako że ubrania nie nadawały się już do użytku, resztę wieczoru spędziła odziana tylko w piękną, czarną bieliznę.

niedziela, 5 lipca 2009

Złote Myśli by Emel część I

Nigdy nie pozwalaj swojej dziewczynie umawiać się na piwo z jej były facetem. Zlekceważysz - pożałujesz.

czwartek, 2 lipca 2009

Przepiękny Sen Blues

Miałem kiedyś śliczną dziewczynę
Była przy mnie w najgorsze dni
Byłem szczęśliwy, mogłem zaufać
I wszyscy zazdrościli mi

Nagły grzmot burzy
Obudził mnie, zniknęły sny

Miałem kiedyś kilku przyjaciół
Dzieliliśmy troski i dni
Byłem spokojny, mogłem zaufać
I wszyscy zazdrościli mi

Nagły grzmot burzy
Obudził mnie, zniknęły sny

Po latach minęły ból i tęsknota
Nastały letnie, pogodne dni
Byłem otwarty, znów chciałem ufać
I wszyscy zazdrościli mi

Nagły grzmot burzy
Obudził mnie, zniknęły sny

Poznałem Boga, uklękłem przed krzyżem
Rozdałem wszystko, nie chciałem mieć nic
Byłem spokojny, to mi starczało
I wszyscy zazdrościli mi

Nagły grzmot burzy
Obudził mnie, zniknęły sny

Po ścieżkach życia dalej się błąkam
I wiem, że coś dobrego jeszcze spotka mnie
I będę spokojny, to mi wystarczy
I wszyscy będą zazdrościli mi

Nagły grzmot burzy
Obudzi mnie, znikną sny