środa, 30 grudnia 2009

Przeżyjmy to jeszcze raz

Opublikowana na blogu Coldaim lista 20 najlepszych singli 2009 oraz liczne zestawienia najlepszych piłkarskich "11" mijającego roku unaocznił i mi potrzebę stworzenia jakiegoś podsumowania. Tylko jakiego? Zobaczymy co wyjdzie. Postanowiłem opis każdego miesiąca ozdobić cytatem z Dewey`ego Coxa.

STYCZEŃ
"-Dewey, we don't know this song.
-You just follow me."


Styczeń, podobnie zresztą jak cały 2009 rok zastał mnie w Toruniu pod pomnikiem Marszałka Piłsudskiego (ps. "Ziuk"). Padał śnieg i było bardzo ciepło.

Parę godzin później bawię się w NRD na imprezie ciągle sylwestrowej. W NRD, którego ponoć już nie ma.

Na miejsce Joli, z którą właśnie się rozstałem 4 stycznia wprowadza się do mnie Piotruś. Tymczasem brawurowa eskapada na stopa, aby tylko potrzymać ją za dłoń tuż przed operacją, kończy się całkowitym sukcesem. Zaczarowałem ją, była moja, a ja byłem bardzo szczęśliwy. Od tego czasu związek z Donatą kwitnie niczym las tropikalny na przeciwległej półkuli.

Kupuję sobie używanego empetrójka na Allegro. Psuje się, ale udaje się go naprawić.

Pracujemy w InterWiedzy.pl jako tak zwani mentorzy techniczni. W firmie nikt nie wie czym się zajmujemy, wliczając w to nas. Nawet prezes zapytał Zygfryda podczas fajka na korytarzu - "Tak się właśnie zastanawialiśmy, co wy właściwie tu robicie w tej firmie?". A my włączaliśmy komputery, potem je wyłączaliśmy i łaziliśmy na piwo. Proste.

Robię konferencję o marketingu miast na SGH, która się kończy sympatycznym skandalem z pijaniutkim słuchaczem w roli głównej.

Podczas nocnej libacji z Zygfrydem, przy akompaniamencie stuku kieliszków i miękko padającego za oknem śniegu, nagrywamy przebój "Śledzika się dzieli na 4 równe części".

LUTY
Bells will ring, Ting-a-ling-a-ling, ting-a-ling-a-ling, and you'll sing: vita bella"

Związek dalej kwitnie, a praca dalej jest, choć pojawiły się już pierwsze symptomy opóźnień w wypłatach. Wysyłamy sobie mailami i smsami mało znane piosenki, takie sobie dialogi prowadzimy wobec życia na dystans.

Dostaję zaproszenie na rozmowy z Bardzo Dużej Firmy.

Pierwszy raz oglądam "Walk Hard: The Dewey Cox Story". Do końca lutego oglądam go jeszcze 5 czy 6 razy i zaczynam posługiwać się tą odmianą polszczyzny, w której dominują frazy z tego filmu.


MARZEC
"You don`t wanna part of this shit!"

Jadąc do Donaty bierzemy na grilla zająca, uszkadzamy chłodnicę, i pozostałe 200km po nocy i w warunkach gołoledzi pokonujemy na ciągle zrywającym się holu. Przygoda, przygoda, hej!

Organizuję urodziny, na które laski w mini mają zapowiedzianego drinka gratis. Miał być żart, ale one naprawdę dały nam obejrzeć swoje nogi.

Donata ma szkolenie wyjazdowe, jedziemy razem zażyć turystyki. Po miło spędzonym weekendzie żegnamy się na pewnym śląskim dworcu na rozstaju dróg.

Zygfryd pisze smsa: "Dzwonił Myziak? Koniec InterWiedzy!:)". Na kolejnej libacji powstaje kawałek "Nasza firma się wali".


KWIECIEŃ
"What a fuckin` dark period in my life!"

Polska wygrywa z San Marino 10-0, a Donata pisze jakieś bzdurne maile, mające na celu wytłumaczenie co i dlaczego. Oczywiście wszystkie są bez sensu, ale to nie ma znaczenia. Jeszcze łażę na piwo, ale coraz bardziej mi się nie chce.

MAJ
"And by a man`s touch I mean a penis in my vagina."

Weekend majowy spędzam nie przed telewizorem delektując się zwycięstwem Barcy nad Realem 6-2, tylko na weselu, w towarzystwie Klaudii, mojej zaprzeszłej dziewczyny, jeszcze z czasów szczenięcych. Pamiętam, jak kiedyś bawiliśmy się w takt szlagieru "pod fartuszkiem dwa jabłuszka masz, jak poproszę to mi jedno dasz...". I rzeczywiście, dała.

Juwenalia. Idziemy z Matteo, przyczepiają się do nas jakieś laski i jeden śmieszny Melepeta. Zwiedzamy Targówek Mieszkaniowy, a w następnym tygodniu składamy niezapowiedzianą wizytę Andrzejowi z 406 na Żubrowej. Matteo twierdzi wówczas, że "laska, która ma 50g na każdy cycek nie będzie nam mówić, co mamy robić!".

Poznana na juwenaliach laska zaczyna regularną akcję ob spamowania mi skrzynki jakimiś cudacznymi piosenkami (choć przyznaję - mailjski blues mi się spodobał). Do tej pory mam na mailu jakieś 60 nieprzeczytanych wiadomości.

Tymczasem przeistaczam się z gołoty w prawdziwego szlachcica-posesjonata. Zostaję członkiem Związku Działkowców Polskich i dostaję w wieczyste użytkowanie fantastyczne 3,5 ara ze zdrowym domkiem i okazałym drzewostanem. Istny raj.

CZERWIEC
"I stay up all night and I smoke and I drink"

Ostatni egzamin opijam hucznie, choć do końca studiów daleko. Poznaję się na nowo z Amelią, która już kiedyś spodobała mi się bardzo bardzo. Łazimy, dużo gadamy, trochę gapimy się w gwiazdy i dyskutujemy na temat wyższości tyskiego gronie nad książęcym. Ale nie jakoś tak na poważnie, tylko trochę na niby.

Potem jedziemy w Bieszczady na zgrupowanie. Z alkoholem nikt jeszcze nie wygrał, fakt. Ale my zremisowaliśmy. Trzeźwiałem dwa dni.

LIPIEC
"You take the children but you leave me and my monkey!"

Przyjmuję na wakacje królika Joli. Jadę na południe na festiwal rockowy z przygodnie poznaną kobietą. Pracuję trochę na budowie, trochę w SatInstalNecie, trochę u siebie na działeczce.

Spędzam z rodzicami weekend nad morzem. To pierwszy taki przypadek od 19 lat. Po drodze piwo z Moniką, potem jeszcze nocne łapanie stopa bo coś pomyliłem w rozkładzie, a na drogę powrotną - pociągiem oczywiście - zgadałem się już z Amelią.

SIERPIEŃ
"Rehab? Rehab! Ok, rehab, rehab..."


Rozpoczynam abstynencję. Uczę się do poprawek.

Wyprowadza się Piotruś, wprowadza się Damian. Koresponduję sobie z Moniką, która pojechała do Meksyku.

WRZESIEŃ
"-Does Dewey seem unhappy to you? He`s changed! I tell you he`s changed!
-That was early Dewey, this is middle Dewey."


Na scenę mojego życia powraca niespodziewanie Jola.

Upierdalam poprawkę, powtarzam rok. Wyjeżdżam na miesięczne saksy do Hiszpanii, gdzie zostaję brutalnie wydupczony przez życie. Mam serdecznie dosyć wszystkiego. Nie wychodzę z domu, nie jeżdżę do rodziny, nie pracuję, nie piję.

PAŹDZIERNIK

"I thought you liked working at the slaughterhouse for my daddy."

Z październikiem wróciły zajęcia na Uniwerku. Wyjście do ludzi dobrze mi zrobiło, ciągle jednak nie mam pracy. Przestaję się golić.

Chwilę potem zima po raz pierwszy tego roku zaskoczyła drogowców, a ja spróbowałem sił na kablu jako telemarketer. Masakra. Wytrzymałem jakieś 2 godziny, wliczając ustawowe przerwy.

LISTOPAD

"-I will do it if I have total creative control.
-Dewey, you can't have any creative control.
-Ok."


Mam pracę.

GRUDZIEŃ
"Dewey Cox needs India right now. And I think India needs Dewey Cox as well."

Jadę na Ukrainę na mecz. Na Święta dostaję chujowy prezent - tym razem zamiast niepraktycznego swetra otrzymuję niepotrzebne rękawice. Zresztą pierwszy raz wydałem na podarki więcej, niż rodzina wydała na mnie. Najwyraźniej już nigdy nie otrzymam wymarzonego prezentu.



***

"-Dewey, you have got to give up your dream. Dreams don't come true!
-I am gonna make this dream come true. Nobody ever said it's gonna be easy. It's hard. It ain't easy to walk to the top of a mountain. It's a long, hard walk. It's a rocky road. But I plan on walking. Oh, I'm gonna walk. Hard. I will walk hard..."

niedziela, 27 grudnia 2009

Dobrze opita abstynencja

Świadek: Lidia (siostra)

-Wróciłam do domu około godziny 1 nad ranem. Nie było go w mieszkaniu. Hałas na klatce schodowej zbudził mnie po godzinie piątej. Myślałem, że nie da rady włożyć klucza do dziurki, stwierdziłam, że daję mu minutę i wtedy zdrapię się z łóżka i mu otworzę. Jednak nie było to konieczne, bo jakoś dał radę. Jak przyszedł, to jeszcze coś zjadł. Ścieląc łóżko nic nie mówił, zdawał się być bardzo skoncentrowany na tym co robił, jakby ścielenie łóżka było robotą wymagającą jednocześnie zegarmistrzowskiej precyzji, maksymalnej koncentracji oraz ogromnego wysiłku fizycznego. Z trudem trzymał pion. Nie odpowiedział na żadne pytanie. Milcząc udał się na zasłużony odpoczynek.

Świadek: Zygfryd (kolega 1)

- My wyszliśmy koło drugiej. Do tego czasu Emel kręcił się pomiędzy stolikami, gadając z różnymi kolegami, a także koleżankami niewiadomej proweniencji. Ciężko ustalić, co się z nim później stało. Pamiętam, że po pierwszej poszedł odprowadzić Aśkę i długo go nie było, ale potem zadzwonił (połączenie: godzina 1.27) i obiecał, że za 15 minut wróci. Tak też się stało. Pamiętam też, że w pewnym momencie powiedział, a właściwie wybełkotał "właśnie piję siódme". Możliwe, że potem poszedł do innego baru, ale tego na stówę nie wiem.


Świadek: Mirosławik (kolega 2):

- Było grubo. Ja piłem wódkę, Emel najpierw piwka, ale potem też pił z nami wódkę. Niestety też nie pamiętam dokładnie wszystkiego. Sądzę, że dzisiejsze karaoke będzie doskonałą okazją do rekonstrukcji zdarzeń, wtedy będziemy mogli powiedzieć coś więcej. Pamiętam za to, że pisaliśmy kilka razy smsy o tym, że jest gruba biba do naszego kompana Matteo, który tym razem został uwięziony przez żonę.

Świadek: Zyślo (kolega 3):

- Nie mam nic ciekawego do powiedzenia.

Świadek: Aśka (koleżanka):

- Nie byłam bardzo pijana. Emel odprowadził mnie do domu i mówił, że oczywiście wraca do baru. Po drodze śpiewaliśmy na głos różnorakie standardy Dżemu i Lady Panków. Nie mam jednak pojęcia, która wtedy mogła być godzina.

Ktoś chciałby uzupełnić zeznania?

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Świątyzm

Tak jakoś zeszło. Po trochu dlatego, iż zastrajkował mi w mieszkaniu kradziony internet, a w pracy to weny nigdy nie ma. Po trochu zaś nie było za bardzo o czym pisać, a jeszcze bardziej - nie miałem na to czasu (od biedy byłoby o czym napisać).

Tryb mojego życia ustabilizował się. Pierwsze budzenie 6.15, drugie budzenie 6.25, włączenie mikrofalówki 6.26, ubieranie do 6.28, konsumpcja płatków z podgrzanym mlekiem do 6.34, czesanie, mycie zębów i ewentualnie ścielenie łóżka do 6.37, następnie ubieranie butów płaszcza i arafatki, 6.39 - przekręcenie klucza w zamku i wyjście z mieszkania, 6.53 - dojście na przystanek, 6.54 - nadjeżdża mój tramwaj.

Potem praca i studia, potem powrót do domu - w zależności od dnia pomiędzy 19 a 22. Potem trzeba rozpakować plecak, przygotować sobie kolację, wstawić do kuchenki talerz mleka na jutro oraz ugotować obiad na następny dzień (najczęściej: gotowany ryż i pół słoiczka dżemu; czas przygotowania i pozmywania: 20min). Trzeba się też spakować: przygotowany obiad oraz butelkę wody mineralnej z lidla, zeszyt z notatkami do magisterki do poczytania w tramwaju (nigdy nie czytam w tramwaju), szczotka do włosów, zeszyty i notatki na zajęcia. Potem jeszcze prysznic (6-8 min.) i można odpalić muzykę i poogrywać ją na basie. Ostatnio reggae wypiera bluesa. Zauroczyła mnie Pozytywna Grupa Reggae, polecam.

Cały ten przedświąteczny zgiełk jest jakby poza mną. Zakupy, tandetne iluminacje i ciekawe jak bloki z PRL-u Last Christmas-y to przejawy świąteczności, a może nawet świątyzmu, na które czasem mogę się niechcący natknąć. Nie wiem, może jak już dotrę spóźniony na Wigilię, to patrząc na leżące na talerzu ości po przepysznym karpiu bezłuskim, poczuję Tę Atmosferę. Póki co jestem od tego zdystansowany, albo i daleki.

Zresztą Święta to chyba bardziej 26 grudnia i spotkanie z najbliższymi w knajpie, niźli 2 dni wcześniej przy świątecznym stole. A dodatkowo 26 grudnia - wiadomo - koniec abstynencji. To będzie jak ponowna strata dziewictwa, jeśli można mi użyć takiego porównania. Te ponad 4 miesiące to kurewsko dużo. Zastanawiałem się wczoraj, czy w ogóle pamiętam, jak smakuje piwo. Takie gazowane, przyjemne i odrobinę gorzkie, albo lekko słodkawe, albo trochę jedno i drugie? Hm.