środa, 12 kwietnia 2023

No esta bien

W okresie od mniej więcej Bożego Narodzenia, albo nawet od Wszystkich Świętych, do kwietniowej Wielkanocy, rzuca mną.

Daje o sobie znać wszystko, co może być najgorsze.

Ta pierdolona melancholia, powodująca niemożność uśnięcia mimo zmęczenia do trzeciej, czwartej, czasem piątej. Czas smutku i wewnętrznego bólu, czas nerwów na wszystko dookoła, czas skacowanych poranków, zmęczonych dni, marazmu zawodowego, uciekających z głowy myśli i słów. Krótkie dni, znudzone kawałki, złe wiadomości, wyobrażenia mowy na własnym pogrzebie, nieuzasadniony brak życzliwości do bliźnich, przeziębienia, nerwy, beznadzieje.

Do tego sentymentalizm. Czas wyszperania w kieszeniach starych dżinsów jakichś błahych, fragmentarycznych wspomnień niczym zapomnianej stówy lub znalezionego np. we Wrocławiu kamyka. Odnajdują się nie wiedzieć skąd, czasem bardzo wyraźne. Jak choćby zapach rumu w szklance, kształt niewygodnego siedzenia w busie, nieprzyjemne uczucie spierzchniętych na zimnie warg, zapach kakao w przedszkolu czy układ kropli deszczu na szybie okna zielonego wagonu drugiej klasy. Listopady i stycznie są w tym najlepsze. 

Wreszcie samotność - zresztą też podłego rodzaju. Głęboka, transcendentna, schowana za ciężką podwójną gardą, uzależniająca samą sobą, trawiąca kręgosłup i zamieniająca ciało i mental w przerzutą, wysraną papkę. Samotność zakazana, samotność wręcz zakazująca marzenia o niesamotności, skazana i skazująca. Jak pusty tramwaj o 4.30, jak człowiek nocą w lesie, jak nieszczere sumienie związane rozkazem wiecznego kłamstwa. Wyjmujesz telefon, ale pomimo braku konieczności dbania - jak kiedyś - o darmowe minuty, nie ma do kogo zadzwonić i Porozmawiać, przeglądasz walla ale tam znowu nic nie ma, a szansa na przezwyciężenie pata to jak 1: 1000 000 000 (nowe szacunki, poprzednie oczywiście niedoszacowane). 

No esta bien.