sobota, 29 sierpnia 2009

Rehab - drugi tydzień

[Rehab - dzień 9]
Odwyk odtrunków mocnych i słabych przytępił wprawdzie, ale nie zniszczył pociągu do kobiet - tego nocnego i tych trudnych. Cisza przed burzą; ta wybuchnie po Złej Stronie Wisły dokładnie w 60 lat 1 dzień i 15 minut po zdradzieckich wystrzałach z pancernika Szlezwig-Holsztyn, po czym w ciągu godziny przełamienaturalną linię oporu na Wiśle i dotrze na Bródno.

[Rehab - dzień 13]

Dzisiaj miałem piękny sen
Naprawdę pięęęęęękny seeeen


Oto siedzimy w barze, a ja ze zdumieniem stwierdzam, że... piję piwo. A przecież miałem nie pić. Trudno, skoro już się zapomniałem i jestem w połowie drugiej szklanki, to ją oczywiście dokończe. I kończyłem - delektując się każdym łykiem, aby przyjemność nie uciekła, żeby trwała. Przepysznie smakował ten browar - był to pszeniczniak. I nagle zadzwonił listonosz i...

Wiatr moim oknem skrzypnął
Ja się obudziłem a pszeniczny browar zniknął


A dzisiaj zdałem sobie sprawę, że jeszcze cały wrzesień, październik, listopad i prawie cały grudzień.

środa, 26 sierpnia 2009

Stan oblężenia

Dwunasty raz tego wieczora brałem do ręki notatki - tylko po to, by po chwili odłożyć je pod byle pretekstem. Nie zrobiłem jednak tego. Usłyszałem coś niepokojącego, więc zamarłem w bezruchu i zacząłem nadsłuchiwać.

Brzmiało to początkowo jak latająca nieopodal mucha lub też komar, albo raczej jak odległy o 10 km korek na autostradzie. Szum jakiś taki. Po minucie intensywnego wsłuchiwania się monotonny dotychczas szum zaczął nabierać rytmicznego zabarwienia toczącego się po rdzewiejących torach ciężkiego pociągu. Szum, a właściwie już stukot, stawały się coraz mocniejsze. Zadrżały szyby. Królik Tehacjusz schował się pod łóżko.

Gdzieś na linii horyzontu, pomazanego na niebiesko i pomarańczowo, tuż ponad murem Cmentarza Bródnowskiego, dała się zauważyć delikatna łuna, doniośle podkreślana przez zachodzące słońce. Niewidzialny czarny marker zbliżył się do okna i zaczął zaznaczać na szybie kontury wykrzykników, a inny niewidzialny marker - czerwony - zabrał się do kolorowania ich wnętrza. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy, dziewiąty, dziesiąty, jedenasty, dwunasty, trzynasty, czternasty, piętnasty, szesnasty, siedemnasty, osiemnasty. Po chwili na moim oknie widniało dokładnie 18 czarno-czerwonych wykrzykników. Tymczasem natężenie hałasu osiągnęło poziom startującej rakiety.

Po chwili wykrzykniki odkleiły się od szyby, weszły do pokoju i ustawiły się przede mną w szeregu. Największy z nich dał znak, a pozostałe rozpoczęły mnie otaczać z dwóch flanek. Gdy to się dokonało, zaczęły zacieśniać krąg wokół mnie, a największy z nich wydobył wielki werbel i jął wybijać rytm. Głośniej i głośniej i głośniej i szybciej...

I nagle zza rogu Cmentarza - w rytm bębna - wyskoczyło 18 koni. Dosiadało je 18 jednopierśnych kobiet w strojach księżniczki Xeny i o twarzach tak dzikich, jakby wyjęto z nich kutasa na 20 sekund przed nadciągającym orgazmem. Pędziły wprost na mnie - dzikie i wrzeszczące, dziarsko wymachujące nad głowami mieczami i pochodniami.

Po niewidzialnym moście błyskawicznie zbliżały się do mojego balkonu.

Przez moment poczułem się jak mały Simba w wąwozie z hienami (od 2:11)



Rozdepczą, zabiją, zjedzą i pobiegną dalej. Łapię kurtkę i wybiegam na klatkę zatrzaskując drzwi...

STOP. Nie tak, źle. REW. PLAY. "...biją, zjedzą o pobieg..." STOP. REW. PLAY. "..mały Simba w wąw..." STOP. REW. PLAY. "... do mojego balkonu" O, teraz dobrze. REC+PLAY.

Przypomniał mi się "Król Lew". Ani przez moment nie poczułem się jak mały Simba wobec stada hien. Niczym Mufasa rzuciłem im się naprzeciw, wiedząc, że albo ja je, albo one mnie. Przypomniał mi się Cortes z garstką ludzi, u którego stóp legło całe antyczne imperium Montezumy, przypomniał mi się w końcu Pizarro, zdobywca Cuzco, stolicy Imperium Inki. Tymczasem wykrzykniki rozsiadły się wygodnie na moim łóżku i na podłodze tuż pod nim (uformowało się coś na kształt trybuny) i zadowolone odpaliły race. Zdążyłem jeszcze tylko wsadzić rękę w słoik wiśniowych konfitur od mamy i - maznąwszy palcami po twarzy - przydałem swoim rysom czerwonych pasów i bojowniczego wyglądu. Wrzasnąłem dziko i ruszyłem sam na nierówną walkę z potężną armią 18 wojowniczych, jednopierśnych Poprawek.

piątek, 21 sierpnia 2009

Koniec okresu klasycznego?

Trochę się boję tych wszystkich zmian, a szerzej - przyszłości i życia wogóle.

Kiedyś (właściwie to jeszcze niedawno) jak coś mówiłem, to tak było. Mówiłem, że kocham - to kochałem, "wierzę" - wierzyłem, będę o 21.00 - byłem (ok, wiem kurwa, że z kwadransem, ale przecież wszyscy o tym wiedzieli, to był rodzaj konwencji). Któregoś dnia powiedziałem "założę czasopismo" i pyk, po pół roku "Karpatka" ruszyła z hukiem pieczonego ciasta. A jak się uparłem na tą Barcelonę? Pół roku żmudnego łażenia i pisania podań, ale koniec końców pojechałem wydawać ostatnie eurocenty na kolejne wejściówki na Camp Nou. Byłem jak Bóg - moje słowo ciałem się stawało.

Mój strach nie polega na tym, że boję się mówić lub wierzyć, nie. Nie podejmuję się niczego, dla bezpieczeństwa własnej wiarygodności, a nawet i honoru. Ciągle mam pomysły, ale nie myślę o nich na serio. Albo inaczej - za dużo myślę, a nic nie robię. Ryzyka nie podejmuję. Po trochu dlatego, że się boję porażek, a po trochu - bo mi się nie chce.

Znowu jest pełno dziewczyn - ładnych, ciekawych i czarnookich. Ale nie staram się i nie będę się raczej starał - bo przecież skąd mam wogóle wiedzieć, czy tego chcę?

Nie znam siebie za dobrze. Dla mnie "ja" to taki dziwny, melancholijno-ekscentryczny i trochę nieprzewidywalny koleżka, który na codzień jest generalnie normalny, ale nigdy nie wiadomo do końca, co mu odpierdoli za 10 minut. W każdym razie są teraz dwie możliwości: albo gromadzę siły i wrócę niedługo jako Emel-Kowal-Własnego-Losu jakiego wszyscy znają, albo też zmądrzałem (czytaj: zestarzałem się). Oczywiście bliższa jest mi pierwsza koncepcja, ale to tylko subiektywne odczucia, marzenia wręcz. Tak do końca nie wiem czego chcę, więc nie wiem co będzie.

Czyżby kończył się w moim życiu okres klasyczny, a zaczynał szalejący romantyzm albo - co gorsze - modernizm, ze wszystkimi swoimi wewnętrznymi rozdarciami, lękami egzystencjalnymi, Weltschmerzami, dekadencjami i samobójstwami?

[Rehab - dzień 3]

Wchodzę do osiedlowego marketu na Grochowie, a tam kartka z napisem "wyprzedaż alkoholi". Litr Absolwenta za 32,99 zł. Jest chyba źle - wszędzie dostrzegam ten alkohol, przez co wkręcam sam sobie, że alkoholikiem jednak jestem. Kiedyś nie byłoby z tym problemu - bezrefleksyjnie kupiłbym tego litra i wrzuciłbym go do zamrażarki, a jako że w swojej chłopięcej beztrosce nawet nie pomyślałbym o tym, że mogę być alkoholikiem, to bym nim nie był. Powiedziałbym - nie jestem, od razu bym w to uwierzył, więc tak faktycznie by było. A teraz? Wszystko się pojebało wzięło.

[Rehab - dzień 4]

Jedziemy z Mateo obejrzeć mecz. Mówię mu, że dziś bez piwa z mojej strony. On się śmieje - "ok, ale rozumiem, że twój odwyk obejmuje tylko piwo, a pięćdziesiątkę ze mną dziabniesz?". Mówię, że nie, a on jest w szoku. Zamawiam wodę z cytryną. Kelnerka bez mrugnięcia okiem - "dużą czy małą?", dokładnie tym samym tonem jakim sekundę wcześniej spytała Mateo o rozmiar kufla. Oczywiście po meczu nie idziemy na tory na jeszcze jedno w nasze miejsce na torach przy Rondzie Żaba. Miejsce uświęcone krwią i bebechami Kota-Performera.

A teraz jeszcze scenka z ostatniej chwili. Wklepuję te słowa w kawiarence przy Czterech Śpiących. Właśnie tuż obok mnie jedna różowo-blondynkowa dziewczynka zawołała właściciela, mówiąc:
-Proszę pana, jest jakiś problem z tym komputerem. Ekran nie działa. I klawiatura.
-Hm, czy ja wspominałem, że komputer musi być włączony..?

wtorek, 18 sierpnia 2009

Prawdziwe zero procent

No i tak. Podczas weekendowej wizyty w domu rodzina przystąpiła do ostatecznej ofensywy we wkręcaniu mi fazy mojego rzekomego alkoholizmu. Pięknie sobie poskładali wszystkie moje problemyw logiczną całość, której wspólnym mianownikiem miałby być alkohol właśnie. Problemy na studiach to nie wynik nudnych zajęć i w konsekwencji braku ochoty do czytania teoretyczncyh pierdół. Mój nienajlepszy ostatnimi czasy humor to oczywiście wynik ciężkiej świadomości uwikłania się w nałóg. A dziewczyny mnie rzucają, bo za dużo piję.

No więc - ja, zawsze na przekór - mówię: ok, to zobaczymy. Do Bożego Narodzenia ani nic. Abstynencja 100%. Niejako w zamian mam otrzymać pożyczkę na czesne. Pożyczka oczywiście 0%.

...
...
...

Słowo się rzekło. Poniedziałek, dzień pierwszy - pełen luz. Powiedziałem o tym Zygfrydowi, a on - hm, obgadajmy to przy piwku. Wtorek, dzień drugi - przechodząc obok jednej knajpy widzę reklamę: "wściekły pies - dziś tylko 3 zł". Idę dalej. A w czwartek meczyki, pewnie wyskoczymy gdzieś z Mateo. Jak to jest obejrzeć mecz bez piwa?

A dziś wprowadza się do mnie Daniel. Z zawodu stolarz, pracuje na cmentarzu. Dobrze mieć takie znajomości. Tak w razie czego. (Wczoraj, oglądając lodówkę i zamrażarkę u mnie w kuchni, zapytał jaka jest moja ulubiona wódka.)

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Cztery i pół

-Zapalisz?

Podniosłem oczy do góry. Na tle nocnego nieba z ulicy Kijowskiej ujrzałem niskiego, około 160 cm wzrostu mężczyznę, który nade mną górował. Skończyłem wiązać buta i wstałem.

-Zapalisz? Marek jestem. - dodał, podając mi zapalarę. - Ta kurwa siódemka właśnie mi uciekła. Ostatnia!
-Chuj. Nocnym z Ząbkowskiej pojedziemy. - odparłem, głęboko się zaciągając szlugiem. - Też na Bródno walę. Emel tak wogóle.

-Nie palę, chyba, że piję. A dziś owszem, właśnie ósme skończyłem. Z pociągu wracam. Znad morza.
-Miałem cztry dwadzieścia, a w drugim cztery pięćdziesiąt. - odparł Marek. - Ze szpitla dopiero wyszedłem.
-Co?
-Nie wierzysz? Papier mam!
-Może i wierzę, ale nie rozumiem. Jakie cztery pięćdziesiąt?

Marek wyjął z tylnej kieszeni wytartych dzinsów pomiętą, ale złożoną na cztery kartkę i podał mi bez słowa. Rzut okiem na papier, rzut na niego. Znowu na papier i znowu na niego. Cztery i pół promila. Nie wyglądał. Był chudy, niski i wąsaty, ubrany średnio, ale nie na żula. Nie śmierdział, zarzygny nie był. Mógł mieć 50 lat.
-Nieźle... Musiałeś chyba z dobę pić.
-Nie wiem... Chłopaki na Czynszowej zawsze mieli dobrą wódkę. Tam się urodziłem. Na rogu Kowieńskiej i Szwedzkiej. Stara Praga. A na Brzekiej moja siostra mieszka. Poszedłem do niej, powiedziałem "Siostra, co ci powiem, piłem..." a ona, że wie bo śmierdzę. "Masz jakieś ciuchy, ogarnij się, umyj". Widzisz - dodał gładząc się po twarzy - ogolony nawet jestem. Nie widać po mnie.
-Klasa. Jedyne miejsce w Warszawie, gdzie jeszcze jest Warszawa. - odparłem, zresztą zgodnie z przekonaniami.
-A są tacy, co mówią, że po tej stronie Wisły nie ma Warszawy - uśmiechnął się gorzko, ale i z dumą Marek. Uśmiechnął się jak kompan do kompana.
-Bo to są idioci. Co robisz?
-Na rencie jestem. A wcześniej pięć lat w Dortmundzie i dwa w Emiratach pracowałem. Kablówkę kładłem. A tu w Warszawie autobusami jeździłem.
-Ja też kładę kablówkę! - wykrzyknąłem niemal. - w SatInstalNecie. Znasz?
-Znam. Dobrzy są, ale w Emriratach lepiej płacili. Mieszkanie kupiłem na Śródmieściu, koło Żelaznej. Ale oddałem żonie. Bo sam mieszkam teraz. A jak do niej zadzwoniłem przedwczoraj, to powiedziała, że nie ma o czym ze mną rozmawiać.
-Tak trudno być mężczyzną. - odparłem cytatem, wizualizując sobie jednocześnie przed oczami wszystkie sceny z filmu "Testosteron".

Skończyliśmy palić i podjechał nocny. Sporo małolatów, harmider, więc więcej już nie pogdaliśmy. Marek wysiadł na Kowieńskiej i poszedł w stronę obdartej kamienicy, w której się urodził.

czwartek, 6 sierpnia 2009

Idą zmiany, część 1

Stało się. Deal został zawarty. Oni się wyprowadzają, a ja szukam współlokatorów bo chcę tu zostać. Mam do wynajęcia cały pokój z balkonem oraz pół pokoju ze mną.

Ktoś zainteresowany?

Dla zachęty dodam, że dziś pod moim blokiem rozmawiałem z autentycznym Afgańczykiem.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Pijacka impresja kolejowa

W przedziale pociągu drugiej klasy siedzi 8 osób, a jedna z nich pije piwo. Czy jest alkoholikiem?

Na korytarzu klasyczny tłok, ale wszyscy wokół mają w uszach białe słuchawki. Ktoś ogląda film na notebooku firmy Apple. O paradoksie! Słuchawki są czarne.

Ktoś siedzi i marzy o wierności nie wiadomo komu lub/i czemu. Przy kolejnym jednak piwie wierność przestaje być wartością i zaczynają się smsy. Natomiast za oknem jest wtedy las, a w przedziale kończy się piwo i jest kurewsko gorąco.

Laska z najmniejszym dekoltem w całym przedziale wychodzi, zostawiwszy uprzednio na siedzeniu książkę w wytartej, jasnobrązowej okładce. Biorę ją do ręki i okazało się, że kosztowała 360 zł, a na imię ma "Komu Bije Dzwon". Napisał ją Hemingway, a nie Kazik Staszewski.

Wówczas wziąłem do ręki komórkę i zaproponowałem spotkanie jedynej dziewczynie, przy której 12-sztuczna paczka prezerwatyw nie wystarczyła na weekend.

Ale piękne dekolty mają w upał laski w pociągach drugiej klasy!

Pociąg umie to coś. Potrafi wtłaczać w płuca zapach siana, gdy wystawi się łeb za okno. Motywuje to do odrobiny zadumy na utracony sielankowy styl życia, nad którym rozpływał się niegdyś Kochanowski.

I nawet wpychający się czasem w nozdrza obornik nie jest w stanie popsuć tej melancholii.

Słucham Manu Chao i utożsamiam się z podmiotem lirycznym piosenki "La Despedida". A chwilę później zamienia się w "Mentira", a korytarzem przeciska się laska w różowej bluzeczce i ociera mi się cyckami o lewy łokieć. Mijamy Zyczyn.

Manu utrzymuje, że wszystko jest kłamstwem i że dobrze jest ukryć się pod ciemnością. Tym razem o moje plecy ociera się cyckami konduktorka w mini.

Oczekuję na ostatnią falę
Oczekuję na ostatnią rolę
Pod księżyca łuną znów na plaży
Pod księżyca łuną znów na plaży


Gdzie zajdzie dziś, juto i zawsze?
Ponad księżycem


Laska z bardzo ładnym dekoltem obejmuje czule i za szyję kolesia w pomarańczowych spodenkach. Zazdroszczę jemu, zazdroszczę jej, im jestem bardziej pijany, tym bardziej samotny.

Pęd pociągu, letni wieczór letni. Kiedy drzewa zamieniają się w zielone, poziome paski, rozpoczynam poszukiwania kogoś z fajką.

I koniec podróży. Powiedziałem do najładniejszej i najmądrzejszej dziewczyny w całym pociągu:
- Jestem Emel. Miło Cię było poznać, Agato, ale obawiam się, że już się więcej nie zobaczymy. Trzy minuty później ustępowałem już komuś miejsca w tramwaju linii 25.

sobota, 1 sierpnia 2009

Toi-toiowa poezja budowlana

Cały tydzień haru haru
A w sobotę buch do baru
Kelnereczki świzdu gwizdu
I pieniążki poszły w pizdu