poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Cztery i pół

-Zapalisz?

Podniosłem oczy do góry. Na tle nocnego nieba z ulicy Kijowskiej ujrzałem niskiego, około 160 cm wzrostu mężczyznę, który nade mną górował. Skończyłem wiązać buta i wstałem.

-Zapalisz? Marek jestem. - dodał, podając mi zapalarę. - Ta kurwa siódemka właśnie mi uciekła. Ostatnia!
-Chuj. Nocnym z Ząbkowskiej pojedziemy. - odparłem, głęboko się zaciągając szlugiem. - Też na Bródno walę. Emel tak wogóle.

-Nie palę, chyba, że piję. A dziś owszem, właśnie ósme skończyłem. Z pociągu wracam. Znad morza.
-Miałem cztry dwadzieścia, a w drugim cztery pięćdziesiąt. - odparł Marek. - Ze szpitla dopiero wyszedłem.
-Co?
-Nie wierzysz? Papier mam!
-Może i wierzę, ale nie rozumiem. Jakie cztery pięćdziesiąt?

Marek wyjął z tylnej kieszeni wytartych dzinsów pomiętą, ale złożoną na cztery kartkę i podał mi bez słowa. Rzut okiem na papier, rzut na niego. Znowu na papier i znowu na niego. Cztery i pół promila. Nie wyglądał. Był chudy, niski i wąsaty, ubrany średnio, ale nie na żula. Nie śmierdział, zarzygny nie był. Mógł mieć 50 lat.
-Nieźle... Musiałeś chyba z dobę pić.
-Nie wiem... Chłopaki na Czynszowej zawsze mieli dobrą wódkę. Tam się urodziłem. Na rogu Kowieńskiej i Szwedzkiej. Stara Praga. A na Brzekiej moja siostra mieszka. Poszedłem do niej, powiedziałem "Siostra, co ci powiem, piłem..." a ona, że wie bo śmierdzę. "Masz jakieś ciuchy, ogarnij się, umyj". Widzisz - dodał gładząc się po twarzy - ogolony nawet jestem. Nie widać po mnie.
-Klasa. Jedyne miejsce w Warszawie, gdzie jeszcze jest Warszawa. - odparłem, zresztą zgodnie z przekonaniami.
-A są tacy, co mówią, że po tej stronie Wisły nie ma Warszawy - uśmiechnął się gorzko, ale i z dumą Marek. Uśmiechnął się jak kompan do kompana.
-Bo to są idioci. Co robisz?
-Na rencie jestem. A wcześniej pięć lat w Dortmundzie i dwa w Emiratach pracowałem. Kablówkę kładłem. A tu w Warszawie autobusami jeździłem.
-Ja też kładę kablówkę! - wykrzyknąłem niemal. - w SatInstalNecie. Znasz?
-Znam. Dobrzy są, ale w Emriratach lepiej płacili. Mieszkanie kupiłem na Śródmieściu, koło Żelaznej. Ale oddałem żonie. Bo sam mieszkam teraz. A jak do niej zadzwoniłem przedwczoraj, to powiedziała, że nie ma o czym ze mną rozmawiać.
-Tak trudno być mężczyzną. - odparłem cytatem, wizualizując sobie jednocześnie przed oczami wszystkie sceny z filmu "Testosteron".

Skończyliśmy palić i podjechał nocny. Sporo małolatów, harmider, więc więcej już nie pogdaliśmy. Marek wysiadł na Kowieńskiej i poszedł w stronę obdartej kamienicy, w której się urodził.

Brak komentarzy: