środa, 26 sierpnia 2009

Stan oblężenia

Dwunasty raz tego wieczora brałem do ręki notatki - tylko po to, by po chwili odłożyć je pod byle pretekstem. Nie zrobiłem jednak tego. Usłyszałem coś niepokojącego, więc zamarłem w bezruchu i zacząłem nadsłuchiwać.

Brzmiało to początkowo jak latająca nieopodal mucha lub też komar, albo raczej jak odległy o 10 km korek na autostradzie. Szum jakiś taki. Po minucie intensywnego wsłuchiwania się monotonny dotychczas szum zaczął nabierać rytmicznego zabarwienia toczącego się po rdzewiejących torach ciężkiego pociągu. Szum, a właściwie już stukot, stawały się coraz mocniejsze. Zadrżały szyby. Królik Tehacjusz schował się pod łóżko.

Gdzieś na linii horyzontu, pomazanego na niebiesko i pomarańczowo, tuż ponad murem Cmentarza Bródnowskiego, dała się zauważyć delikatna łuna, doniośle podkreślana przez zachodzące słońce. Niewidzialny czarny marker zbliżył się do okna i zaczął zaznaczać na szybie kontury wykrzykników, a inny niewidzialny marker - czerwony - zabrał się do kolorowania ich wnętrza. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy, ósmy, dziewiąty, dziesiąty, jedenasty, dwunasty, trzynasty, czternasty, piętnasty, szesnasty, siedemnasty, osiemnasty. Po chwili na moim oknie widniało dokładnie 18 czarno-czerwonych wykrzykników. Tymczasem natężenie hałasu osiągnęło poziom startującej rakiety.

Po chwili wykrzykniki odkleiły się od szyby, weszły do pokoju i ustawiły się przede mną w szeregu. Największy z nich dał znak, a pozostałe rozpoczęły mnie otaczać z dwóch flanek. Gdy to się dokonało, zaczęły zacieśniać krąg wokół mnie, a największy z nich wydobył wielki werbel i jął wybijać rytm. Głośniej i głośniej i głośniej i szybciej...

I nagle zza rogu Cmentarza - w rytm bębna - wyskoczyło 18 koni. Dosiadało je 18 jednopierśnych kobiet w strojach księżniczki Xeny i o twarzach tak dzikich, jakby wyjęto z nich kutasa na 20 sekund przed nadciągającym orgazmem. Pędziły wprost na mnie - dzikie i wrzeszczące, dziarsko wymachujące nad głowami mieczami i pochodniami.

Po niewidzialnym moście błyskawicznie zbliżały się do mojego balkonu.

Przez moment poczułem się jak mały Simba w wąwozie z hienami (od 2:11)



Rozdepczą, zabiją, zjedzą i pobiegną dalej. Łapię kurtkę i wybiegam na klatkę zatrzaskując drzwi...

STOP. Nie tak, źle. REW. PLAY. "...biją, zjedzą o pobieg..." STOP. REW. PLAY. "..mały Simba w wąw..." STOP. REW. PLAY. "... do mojego balkonu" O, teraz dobrze. REC+PLAY.

Przypomniał mi się "Król Lew". Ani przez moment nie poczułem się jak mały Simba wobec stada hien. Niczym Mufasa rzuciłem im się naprzeciw, wiedząc, że albo ja je, albo one mnie. Przypomniał mi się Cortes z garstką ludzi, u którego stóp legło całe antyczne imperium Montezumy, przypomniał mi się w końcu Pizarro, zdobywca Cuzco, stolicy Imperium Inki. Tymczasem wykrzykniki rozsiadły się wygodnie na moim łóżku i na podłodze tuż pod nim (uformowało się coś na kształt trybuny) i zadowolone odpaliły race. Zdążyłem jeszcze tylko wsadzić rękę w słoik wiśniowych konfitur od mamy i - maznąwszy palcami po twarzy - przydałem swoim rysom czerwonych pasów i bojowniczego wyglądu. Wrzasnąłem dziko i ruszyłem sam na nierówną walkę z potężną armią 18 wojowniczych, jednopierśnych Poprawek.

Brak komentarzy: