niedziela, 4 lipca 2010

Dziękuję, dobranoc.

Nocny Pociąg został zdjęty z rozkładu.

Po istnym melodramacie z lokatorami - przez mój i sąsiedni pokój przewinęło się przez rok z tuzin osób, od stolarzy i lesbijek po monterów kablówki i zwykłych bandziorów, którym nie pożyczyłbyś pięciu złotych - wyprowadziłem się z Pożarowej. Trochę szkoda i żal, ale też ulga. Wreszcie spokój, wreszcie można zasypiać nie zastanawiając się, czy któryś z byłych współlokatorów nie zacznie nocą otwierać mieszkania nieoddanym kluczem.

Dwa i pół roku po Bródnie jeździł Nocny Pociąg - to sporo. Na tyle sporo, że można zdrowo zżyć się z tą dzielnią. Swoje ulotne stacje miewał tu i tam: na przejściu nad torami nad stacją Warszawa-Praga, na wysepce w Parku Bródnowskim, w Piątym Elemencie (pozdro Mały!) w mrocznym przejściu do Budowlanej, tuż obok ruin, śmietników, narkotycznych napisów na murze i łąki dzikich konopi, na Cmentarzu, na stacji benzynowej, w kościele przy Bartniczej, na balkonie i w N14/N64.

Ale Nocny Pociąg to coś więcej - sięgał od Białołęki po Gocławek (raz czy dwa widziany był jeszcze dalej na Wschód, na torach do/z Lublina i na Podkarpacie). Wielu przystanków i przygód nie zdążyłem opisać - bo alba nie znalazłem słów, albo ochoty. A przecież jest jeszcze choćby Fregata na Międzynarodowej, było kilka filozoficznych dysput i jam session, było kilka kobiet, kilka wydarzeń, przeżyć i jedna czy dwie zadymy.


Ale cóż z tego. Nocny Pociąg powrócił już z ostatniego kursu. Była księżycowa, czerwcowa noc gdy to się stało a to wszystko - po torach tramwajowych - ciągnęła lokomotywa spalinowa. Wagony - jak się wsiadało to wyglądały na normalne, ale każdy wysiadający ze zdumieniem dostrzegał, że jechał klasycznym retro. W kabinie za sterami bieliły się białe rękawiczki maszynisty o twarzy diabła, sercu anioła i pogodzie ducha bluesmana. Ktoś ostatni raz rzucił pustą butelką po piwie w kierunku znikającego już za zakrętem składu, następnie obsikał od południowego zachodu nieopodalne drzewo (olcha? topola? któż by pamiętał!). A potem to już normalnie - zaszczekał pies, taka jedna lampa szarpiąc się z samą sobą co chwila gasła i się zapalała. Jeszcze tylko brama, jeszcze domofon, jeszcze klucz w dziurce. Materac, gdzie jest materac? Tu woda, będzie na rano. Może balkon jeszcze. Świta - a tam na dole pijak - może z 17 lat.I już nigdy nie wyjedziemy w trasę? Taka - nomen omen - kolej rzeczy. Choć może nie -zamiast regularnych kursów (jak nie ma popytu to i załodze nie chce się jeździć, no a poza tym - ekonomia) może będą kursy okazyjne, może - wspomnieniowe. Tego nikt nie wie.

-Proszę, niech pan weźmie ten rozkład. Już go nie potrzebujemy na stacji, niedługo będzie nieaktualny. - rzekł zawiadowca stacji do młodego chłopaka, pasjonata wąskotorówek.
Pani Krysia odwróciła się do okna. Tuż za szybą, na wąskim torze stał mały parowóz, który jeszcze 10 lat temu ciągnął składy do pobliskiej cukrowni oraz kopalni piasku.
-I my też będziemy NIEAKTUALNI. - rzekła powoli, z takim dziwnym czymś w głosie.


Tak więc - dziękuję, dobranoc.

wtorek, 15 czerwca 2010

Boczny tor

Kryzys na polskiej kolei, pomimo podejmowanych prób reanimacji, trwa. I choć podczas niedawnych Dni Otwartych PKP można było obejrzeć nowoczesnego "Husarza" dopiero co zakupionego przez Intercity (może prowadzić pociągi z prędkością do 235km/h) to drugorzędne tory nie przestają rdzewieć, a niewykorzystywane bocznice ciągle samoistnie się wykrzywiają i chowają się pod niekoszoną zielenią. Nocny Pociąg, podobnie - coraz rzadziej wyrusza w trasę. Spowodowane jest to wszystkim po trochu, ale w zasadzie niczym konkretnym.

Niedługo zupełnie zniknie z rozkładu. Na Prawej Stronie pojawią się nowoczesne dizajnerskie fotoblogi pełne relacji z modnych praskich imprezowni. Nikt nie będzie pamiętał. A na bocznym torze zrupiecieje kolejna lokomotywa.

Duszy w stringi nie ubierzesz
Boisz się, że jesteś tylko ciałem
Czujesz przecież jak cię boli
Na tym świecie nieciekawym

Blues
To blues
To blues

wtorek, 18 maja 2010

Wileniak

Jednym z najbardziej obleśnych, ale i malowniczych miejsc na Prawej Stronie Wisły jest z pewnością zejście do podziemi przy Dworcu Wileńskim. Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem tam, przechadzającego się swobodnie handlarza: dziadka z kiepem przylepionym do wargi, z mrugającymi kolorowo plastikowymi króliczymi uszami i równie kolorową plastikową kulą. Jedyne 5zł!

Innym zaś razem natrafiłem na kłótnię. Szczekały na siebie dwie wysuszone, ale działające babcie. Rozchodziło się o handel ruskimi fajkami, a dokładniej - rewiry:

-Ty pierwsza weszłaś na moje!
-Nieprawda, ty pierwsza!
-Nie, głupia jesteś, ty pierwsza u mnie, byłaś we wtorek!
-No bo ty mi na moim puszki zbierasz!
-Ja ci nie zbieram...
-Zbierasz, myślisz że nie wiem, Heniek mi powiedział. Wszystko mi powiedział. Wszystko!!!

Nagle jedna z nich odskoczyła od drugiej przerwawszy żywą kłótnię (można dokończyć później) i niemal zagrodziła mi zejście do podziemi:
-Papieroski może? - zapytała mnie ta, która broniła swojego terytorium?

wtorek, 20 kwietnia 2010

Kluczowe sprawy

Kluczowym faktem medialnym była ostatnimi czasy - i ciągle pozostaje, acz słabnąc - katastrofa pod Smoleńskiem. A potem jeszcze żałoba. A teraz?

Jeszcze nie wszystkie ciała zdążyły spocząć w mogiłach i przeżreć się z robalami, a już odezwał się, tradycyjnie, Niesiołowski. W swoim stylu rozpoczął głęboko żenujące ataki, zwiastun nadciągającej kampanii. Przypominam o tym, gdyż naiwniaków wierzących, że ta kampania będzie "inna" nie brakuje. A przecież nie minęły 2 dni od pogrzebu, a Jarosław znów jest tym złym. Niestety, mało się mówi o możliwości wystawienia innego pisowskiego kandydata, choć znacznie lepszą opcją dla socjal-konserwatystów byłby jednak Zbigniew Ziobro. Odtyranizowany w Jewroparlamencie, pokazujący się z celebrytką, no a do tego jeszcze duchowy następca Lecha Kaczyńskiego - tak, młody Zbyszek miałby idealnę okazję, aby się rodakom przypomnieć. Nie zanosi się jednak. O Romanie Klusce nawet nie śnię. A polityka mnie brzydzi - sam nie wiem czemu się nią interesuję. To jakaś patologia.

A na przekór temu wszystkiemu - wiosna. A z wiosną - oczu uczta. Pojawiły się w wielkiej ilości, duszone przez całą zimę pod niewygodnymi płaszczami, w obcierających oficerkach i za nijakimi szalami. Są, wreszcie są, jedyna ozdoba tego smętnego miasta. Dziewczyny i kobiety, niczym motyle z poczwarek pojawiły się wszędzie, zadbane, pachnące konwaliami i ładnie ubrane. Odniosłem nawet wrażenie, iż kobiece ubrania to jedyny obszar, w którym Warszawa dorobiła się autentycznego stylu. Bezy prezydentowej Kwaśniewskiej nie były potrzebne.

Mieszkanie powoli przeistacza sie w melinę (z czym nie mam nic wspólnego), toteż rzadziej w nim bywam. Udało mi się naprawić rower na bazarze, zakupiłem gitarę, bedę jeździł i grał. Zdążyłem jeszcze oficjalnie rozpocząć Letni Sezon Plenerowy nocnym piwkiem w Parku Skaryszewskim, a także zgubić - i znaleźć klucze.

To jest kluczowe.

środa, 14 kwietnia 2010

Po katastrofie refleksje luźne

Jestem o tyle szczęśliwy, że nie czuję obowiązku wypowiedzenia się na każdy temat. A tematów - w związku z Katastrofą - jest sporo: od ludzkich refleksji nad tragedią po zimną analizę medialnej głupawki, od analizy zasług i dokonań po szkicowanie politycznych scenariuszy, od cynizmu internetowych oszustów kondolencyjnych po chamskie łokciowanie podczas przejazdu prezydenckiej trumny, od analiz technicznych zdezelowanych tupolewów po snucie teorii spiskowych i spór o pochówek na Wawelu.

Szok i chaos w głowie - to najpierw. Żal - to następne. Potem cały dzień z radiem na uszach, potem - powitanie trumny. A dalej już odpuściłem. Toczy się życie. A tych co zginęli, niech Bóg ma w swojej opiece.

Na Bródnie już wiosna, tylko czekać aż zakwitną dzikie konopie. Jednak - jakoś nudzi mnie już to miejsce. To znaczy - miejsce nie jest złe. Bez sensu jednak, jak na pobliskie tory nie bardzo jest z kim wyjść na piwo, na które wreszcie jest i czas, i pieniądze. To po chuj mi takie torowisko? Ale kiedy i gdzie? Może w czerwcu, gdzieś na Targową, okolice Dworca Wschodniego i Ząbkowskiej? Może Kinowa - tam gdzie zwiedzone niedawno ogródki działkowe, Park Skaryszewski i oczko wodne na Przyczółku Grochowskim? A może odwrotnie - Stara Praga tuż za Wileniakiem - Brzeska, Szwedzka, Strzelecka?

Szedłem niedawno przez działki, przez Golędzinów, od strony Jagiellońskiej. Bardzo przyjemny teren, trochę takich powykrzywianych i niemal zupełnie przykrytych trawą i drzewami torów, poprzetykanych z rzadka pieczarkami i jednym zdechłym gołębiem. A ogródki nie takie ładne jak u mnie w mieście czy choćby na Kinowej.

środa, 24 marca 2010

Nobody`s followin` my ass

Nobody`s followin` my ass
Nobody`s followin` my ass
I`m goin` to the top
I`m walkin` hard
Nobody`s followin` my ass

Have gone to Detroit
To smell some pussies, yeah
Wife`s afraid of temptations
Said the same thing I always say
Nobody`s followin` my ass, babe

(na melodię taką, jak poniżej)

wtorek, 23 marca 2010

Strach

Sam moment urodzin minął mnie niepostrzeżenie - zastał mnie on w Leżaku na Starym Mieście nad "Dziennikami" Kisiela i ze szklanicą kojącego, grzanego wina w ręku, czekającego na Jolę. Leczyłem tym winem żołądek po przedwczorajszej wódzie, a także się ogrzewałem (jednak za wcześnie na wiosenną kurtkę). Pub przyjemny, ciepły, normalny - trochę rockowy, światło żółte, winyle, bas, drewniane stoły - nawet MTV nie psuje za nadto klimatu.

25 to depresyjny jednak moment. Mam poczucie przeskoczenia w wiek dorosły, męski - z młodości durnej i chmurnej. Może po prostu zmarzłem? A może dlatego, że była tylko jedna kackupa po sobocie? W kościele św. Anny były pustki. A jałmużny nie dałem, chuj. W telewizorze nad moją głową program o dziewczynach z Playboy`a. Czy w życiu naprawdę można się tak beztrosko uśmiechać? Dlaczego w Stanach zawsze świeci słońce? A po chwili - dlaczego wiem, że to ściema?

Jest tyle głupich pytań zaczynających się od "dlaczego". Dlaczego jeszcze nie uwierzyłem, że brak na nie odpowiedzi, przecież wałkujemy te tematy od dzieciństwa? Dlaczego mity upadają - i nawet w Playboy`u nadają teraz paskudę? Ay, como duele corazon a mi, como duele.

Boję się, bardzo się boję - właśnie teraz.

środa, 10 marca 2010

Wiosna - napierdala

Zadziwiające, z jaką sprawnością i szybkością Wisła zrzuciła z siebie lodową skorupę i spuściła ją, niczym kupę, malowniczymi krami wprost do Bałtyku. Lubię zamarzniętą Wisłę, ale teraz też mi się widzi. Codzienne spojrzenie w dół podczas przetaczania "jedynki" na gorszą stronę miasta jest orzeźwiające niczym przemycie twarzy zimną wodą. Oznacza bowiem niezbicie, że wiosna, owszem, napierdala, i jest już tuż-tuż.

A ja czytam, dużo czytam. Teraz na rozkładzie "Dzienniki" Kisiela - dzieło opasłe (prawie 1000 stronic opisujących lata 1968-1980), odrobinę monotonne, ale za to z charakterystyczną Kisielową swadą i w gruncie rzeczy - ciekawe.

Poza tym nie warto pisać o niczym. Wiosna - czekam z utęsknieniem na ostateczny szturm. Mroźne obrazki w kolorze brudno-szarym już mi się znudziły. Poza tym zdążyłem już zgubić rękawice i czapkę.

czwartek, 25 lutego 2010

Cyfryzacja na Brzeskiej

-Puk, puk.
-Czego?
-Dzień dobry, my z telewizji...
-Co tak, kurwa, wcześnie?
-Już jedenasta. Byliśmy umówieni.
-Właźcie, kurwa, i róbcie swoje. Antoś jestem.

Skacowana, czerwona morda - tak pasująca do designu owej klatki schodowej - wpuściła do środka dwóch młodych mężczyzn w charakterystycznych garniturach handlowców, z teczkami pękatymi od papierów, części i wiertarek w ręku. Nieufnie i niechętnie, ale perspektywa posiadania dekodera, który w kamienicy posiadali już zarówno Heniek, jak i Wacław (a i Edek już przecież zamówił) była silniejsza. Jest tam przecież kanał ze wszystkimi meczami Ligi Mistrzów, 4 historyczne, 7 podróżniczych i 1 całodobowy pornol. Wiadomo.

Rozsiadł się w fotelu i obserwował uwijających się przy szafce z telewizorem monterów. Nalał wódki do szklanki, zapalił papierosa, na chwilę odwrócił głowę w kierunku okna. Na podwórku wewnątrz kamienicy, jak zawsze o tej porze, pośród zwyczajowych psich kup, drą się dzieci tych z drugiej klatki. Nie wiedział jak się nazywają, ale miał to w dupie.

-Nie mówią mi "dzień dobry". – pomyślał Antoś – Chuj, trochę mnie w końcu nie było.

Wiertarka wierciła – w ścianie i głowie. Postanowił zatkać uszy – kolejną szklanką wódki. Popatrzył na monterów. „Dobre chłopaki” – pomyślał. - "Młodzi, robotni, a przy tym w garniturach – wytartych przecież, ale jednak. Coś z nich może będzie. A może i nie, bo to różnie się układa. Ciekawe czy są stąd? Pewnie nie, pewnie przyjechali z jakiejś zakompleksionej Łomży albo innego Radomia, wynajmują mieszkanie gdzieś na Ursynowie, dojeżdżają metrem, a w weekendy walą dobrą wódę i dupczą nasze dziewczyny. Garnitur, wiadomo. Ale to jednak dobre chłopaki."

-Płacą wam od godziny albo od klienta, czy stałą pensję macie? Macie coś ze mnie? – zagadał i poczęstował ich fajką. Obydwaj skorzystali, bo lepiej palić niż tylko wąchać, a w pokoju i tak już było gęsto jak w PRL-owskiej pijalni piwa.
-Od zainstalowanego dekodera stówę mamy. – odpowiedział niechętnie jeden. – Trzeba się szybko uwijać, to można zarobić.
-Od 8 do 22 czasem robimy. – dodał drugi.
-Chlapniecie balsamu?
Nim odpowiedzieli że nie, Antoś nalał i odstawił pustą flaszkę na podłodze, koło wersalki.
-Po maluszku, zdrowia!

Stuknęły trzy szklanki, biedronkowa cola we wczorajszej butelce wędrowała z rąk do rąk.

-Podoba mi się, jak młodzi zasuwają, nie kantują. Bo teraz to prawie każdy tylko fajnuje i asiora zgrywa. A wam dobrze z cyferblatu patrzy. Ja też tak chciałem, na parzygnata chciałem iść, od gówniarza lubiłem się kręcić w kuchni, jak babka pichciła. W gastronomicznej dobrze szło, ale koledzy… Jak zacząłem tankować gochę, to 15 miałem. Szybko w przypałkę popadłem. A na 18-stkę… - Antoś spojrzał przez okno, na trzepak, gdzie to się najpewniej stało – wyrok.
Monterzy zamilkli jeszcze bardziej, a dym ze szluga zgęstniał i stanął im kołkiem w gardle.

-Morderstwo, 28 lat w pace. -Coś drgnęło w kąciku oka, ale błyskawicznie zostało spacyfikowane; cofnięte jak taśma z niewłaściwą piosenką. - Draka była, taka jak to dawniej często. Prawdziwa jatka. No i przesadziliśmy, zrobił się trup. Tylko, że ferajna nogowała co sił, a mnie złapali, bo byłem najbardziej zalany.
-Potem wszystko wziąłem na siebie. - dodał po dłuższym milczeniu. - 5 lat temu wyszedłem i tu wróciłem. Bo gdzie miałbym iść, co? Było, minęło, trzeba żyć.

I zaśmiał się, ale nie gorzko, tylko pogodnie.

-Wiecie co jest najlepsze? Że jak wyszedłem to byłem gołodupiec. A teraz daję radę lepiej niz te mordy, które się zestarzały jak mnie nie było. Ciągle biegali do monopolu po benzynę i ogórki, no i w obrazki walcowali, na pieniądz ma się rozumieć. Heniek jest mechanikiem, ale rentę ciągnie, to nie robi. A jak nie robi - to pije, wiadomo. A ja już mam nawet sławę - że jak coś naprawić, to do mnie. Ufają mi, bo swój jestem, a w kiciu wytrzymałem i wróciłem. Gdybym siedział tutaj, to nie ma siły, zmenelałbym jak inne mordy. Oni już nawet u mnie są zadłużeni! Jak w kieszeniach płótno - to do Antosia! Bo klientów ma, to i pożyczyć z czego będzie.

Za oknem - pod przeciwległą klatką - na ławeczce spoczęło trzech nieciekawych mężów, każdy wyposażony w butelkę nalewki. -Barszczu im się od rana chce. - pomyślał - Nagle jakaś myśl przebiegła mu przez głowę. Wstał, podszedł do okna i otworzył je.

-Panowie, zbiórka u mnie, ale już! - krzyknął i machnął ręką, żeby wiedzieli, że nie żartuje.

Zdziwili się, ale przyszli. Kompan i wierzyciel w jednym, a do tego problemowy - nie warto odmawiać.

-Pany telewizję zakładają, a wy nie macie. Liga Mistrzów i pornol całodobowy, do tego przyrodnicze i historyczne. Podpisywać raz umowy i umawiać się na montaż! Waluty i tak mi nie oddacie bo chlejecie, to niech chociaż oni zarobią. Bo to są dobre chłopaki, nie tak jak my.

Przy akompaniamencie najwyższego zdziwienia młodych monterów w garniturach - nie przeczytawszy nawet treści podsuniętych formularzy - trzech nieciekawych mężów bez szemrania niedbale podpisało wnioski o założenie telewizji cyfrowej. Wiadomo.

środa, 10 lutego 2010

Ulica Strzelecka

-KurwaaaAAAA!! - chudy, wysoki, w dres odziany młodzieniec skakał do góry, zadzierał głowę i machał rękoma w stronę któregoś z balkonów. - KurwaaaAA!!!!!!, zobaczysz!!

Wokół niego stało kilku innych chudych dresiarzy w wieku, tak na oko, od 20 do 30 lat. Jeden z ogłupiałym bulterierem na smyczy. Właśnie zapadła cisza nocna. Było mroźno.

-KurwaaaaaaAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaAAAAAAA....!!! - niosło się po osiedlu. Na skrzyżowaniu Konopackiej i Strzeleckiej, czyli w samym centrum praskiego Trójkąta Bermudzkiego, pośród obdartych XIX-wiecznych kamienic płonął samochód. Spod maski terenówki land rovera na praskich blachach sadziły dwumetrowe płomienie. Ktoś dzwonił, najpewniej na 112.

-KurwaaaaaaaaaAAAAAAAAAa...!!! Zajebieeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!! Zobaczysz. - niosło się wzdłuż Strzeleckiej - Kurwaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Zaradni mieszkańcy okolicznych kamienic pojawili się z gaśnicami i... nic. Zajęli pozycje przy swoich autach, czekając na ewentualne przeniesienie ognia. Sytuacja była nieciekawa - terenówka w każdej chwili mogła wybuchnąć. W oddali zadźwięczał charakterystyczny odgłos policyjnego sygnału. Zjechało się kilka szaro-niebieskich aut, pojawili się też strażacy. Widać było tylko czerwone płomienie i wianuszek niebieskich, pulsujących świateł wokół.

-Obiecujeee!! Zobaczysz!!

Młodzieniec ostatni raz wyskoczył do góry z wyciągniętym środkowym palcem skeirowanym w stronę któregoś z balkonu. Terenówka już się nie paliła, tylko dymiła. Chudy młodzieniec wraz z kolegami i bulterierem na smyczy odeszli agresywnym krokiem, znikając w najbliższej bramie. W głębi podwórka jeszcze raz zabrzmiało:

-KurwaaaaaaaaaAAAAAAA!!!

Było to już jednak coś innego. To był okrzyk dobiegający z głębi podwórka, zmodulowane przez echo grubych murów. To już było wewnętrzne "kurwa" tej kamienicy, jedna ze spraw, które nie wydobędą się poza bramę podwórka z trzepakiem. Gapiom z ulicy Strzeleckiej oraz policji nic już do tego.

czwartek, 4 lutego 2010

Hominem quero

Być może to pora roku. A być może nie, bo podobnie pisałem w maju.

Wtedy jednak - pozwólcie, że zacytuję swą ówczesną wątpliwość - "(...) może nikt już z nikim nie rozmawia o poważnych rzeczach?" - łączyłem ten brak rozmów ze swoim własnym stanem. Teraz jednak zaczynam wyczuwać punkt ciężkości poza siebie, w otoczeniu.

Taka scenka rodzajowa. Siedzimy w ileśtam osób w knajpie. Brzydkiej, więc modnej. Na czerwonej, obdartej, wygodnej kanapie siedzę, obok i naprzeciwko - inni. Przy innych stolikach też jacyś ludzie - i ich znajomi. Ten w czapce a la papa smerf (wiecie jaka), ten w kapeluszu, ktoś w gumofilcach przyszedł, ktoś wąsy zapuścił, ktoś przyniósł okulary przeciwsłoneczne, ktoś didżejskie słuchawki, komuś spod rękawa alternatywnej koszulki wystawał fragment dziary w języku japońskim, ktoś miał naszyjnik broniący przed biurokracją, ktoś ubrał dżinsy obcisłe a inny ktoś - dziurawe, wszyscy nosili dopracowane, trzydniowe zarosty i palili pretensjonalne Davidoffy lub obślinione nimbem oldschoolu LM-y. Moi znajomi toczyli rozmowę o tym co ktoś powiedział, a ja - cóż, nie chciało mi się o tym gadać, więc się wyłączyłem. Zaczęły do mnie docierać dźwięki artykułowane z innych stolików. Chciałem usłyszeć coś ciekawego, żeby ciekawą anegdotkę wrzucić.

Ale się nie dało. Bo choć knajpa modna, a każdy wyglądał dziwnie, to jednak siedziała tam suma intelektualnych zer (przy czym pamiętajcie: suma dziewięciu zer to nie miliard, ale zero). Tak przynajmniej brzmieli - jak zera. Jaranie blantów, impreza, ceny drinków, tuningowne samochody, dziary i promocje w Stradi i u CK. Tym żyje Warszawa. Warszawa Intelektualna, Warszawa Artystyczna, Warszawa Lepsza. Jestem zawiedziony o tyle, że po dziwnie ubierających się ludziach oczekiwałbym czegoś więcej niż intelektualnej pustki, urozmaiconej raz na czas o jakąś progejowską deklarację w duchu tolerancji. Oczekiwałbym odrobiny kreatywności, pasji, ciekawości wykraczającej poza obłok plotek o wspólnych znajomych, oczekiwałbym czegokolwiek więcej.

Tylko wódka nas ratuje, bo czasem filozofujemy. Błędnie i chocholo, ale zawsze. Ale ja ciągle marzę za rozmowami o czymś - ale nie opartej na cytatach z Sartre`a czy innych takich, ale o prawdziwych znaczeniach. Niedługo wzdłuż Cmentarza Bródnowskiego zazielenią się topole, a mur jego porośnie winoroślą. Niedługo przyjdzie wiosna. I pewnie znowu nic nie zakwitnie, będziemy się tylko dalej babrać w tym samym bagnie z błota, liści, szpanu i wyrwanych z kontekstów urywków znaczeń. I wszyscy będziemy robić to, co inni.

Już od bardzo dawna nie poznałem nikogo ciekawego.

środa, 27 stycznia 2010

Stacja Stadion

Postać wybiegła z tunelowego przejścia na peron - akurat w momencie, gdy automatycznie zamykane drzwi zdezelowanego EZT-a w biało-zielono-żółtych barwach puściły zwieracze i z entuzjazmem godnym Psa Huckleberry`ego zamknęły się.

Peron - niczym bohater popularnego kawału - cały na biało. Tablica rozkładów - trochę przybrudzona, ale nie rozbita - wskazywała, iż oczekiwanie na następny pociąg nie powinno trwać dłużej niż 5 minut.

Sponad zmarzniętych konarów drzew oraz pogarbionych baraków tajskich i wietnamskich handlarzy majtkami, na tle szarozimnego nieba wyłoniła się powoli, dyskretnie, cięciwa po cięciwie, pomarańczowa kula słońca. Poranne słońce jak to poranne słońce - nigdy nie świeci zbyt intensywnie, ale tym razem można było odnieść wrażenie, że to świecenie jest tylko pro forma, że tak naprawdę nie stoi za tym żadna wymierna treść, ani jeden dżul pożywnej słonecznej energii - tak jakby słońce dołączyło do grona ofiar zimy. Wzbiwszy się cokolwiek wyżej zatrzymało się tuż obok żurawi monumentalnie górujących nad przyszłym Stadionem, przybiło piątkę z nocną zmianą i zapaliło szluga z dzienną, która wyraźnie ociągała się z wejściem na teren budowy. Kilkanaście kłębów papierosowego dymu wzniosło się ku niebu, kilkanaście pomarańczowych punkcików żarzyło się niemrawo - jak tamto słońce.

Tymczasem zza horyzontu zakrętu torów wynurzył się następny pociąg. Mróz był tak silny, iż wydawało się, że skład w każdej sekundzie próbował przymarznąć do szyn - i tylko morderczy wysiłek poczciwych silników powoduje, iż maszyna trwa w ruchu, i centymetr po milimetrze - toczy się do celu. Koniec końców wtoczył się jednak na peron, przygarnął nielicznych pasażerów a potem potoczył się dalej, w stronę mostu, do którego jednak przymarzł, bo żal mu było opuszczać Pragę.

Gdzieś poniżej dwóch policjantów wypisywało zakapturzonej postaci mandat za przejście przez ulicę w niewłaściwym miejscu.

czwartek, 21 stycznia 2010

Co urosło rządowi?

Zapowiada się nam mały happening. Szkoda tylko, że w godzinach pracy.

środa, 20 stycznia 2010

Czarna gumka

Pękła mi czarna gumka. Taka, którą nosiłem na prawym nadgarstku od prawie dwóch lat. Była to ostatnia frotka, której używałem jeszcze za czasów długich włosów. Pękła - nic się jednak nie stało - świat dalej gna naprzód, tylko ja się czuję nieswojo gdy widzę taki goły lewy nadgarstek.

A poza tym - znowu mam pokój do wynajęcia. Dla dwóch osób, za 800zł, z balkonem. Na Bródnie posiedzę jeszcze do lata.

***

A jednak.
[`]

niedziela, 17 stycznia 2010

Zapasy

Obserwujemy - a trwa to od końca listopada - dość wyrównaną walkę na Wiśle. O Wisłę.

Codzienny przejazd tramwajem przez Most Gdański (nawiasem mówiąc - najlepszy most w Warszawie) daje okazję do około minutowych, regularnych obserwacji. Kry kwitną jak lilie - mniejsze, większe, ale to wszystko za mało aby Wisła zechciała się pokryć lodową kołdrą. Tworzą się najwyżej małe białe wyspy wokół wsporników mostu, tudzież zamarzają zatoczki na prawej stronie, na których od czasu do czasu bezceremonialnie kopulują czarne kaczki. To wszystko jednak za mało, aby się chwilę przespać.

Zeszłego stycznia zima była w o wiele lepszej formie. Na papierze to i teraz najważniejsze argumenty zdają się być po stronie rzeki - w końcu mrozy i głębokie, i regularne, ale... jakoś nie idzie. Tak to czasem jest.

***

Mam jakieś wyrzuty sumienia. Pewnie jakby się ktoś temu z boku przyglądał, to by stwierdził, że Prawą Stronę potraktowałem instrumentalnie. Jednosezonowy zachwyt, a potem już rutyna, "nie mam czasu" i inne takie. W swojej prostocie wcale tak nie uważam, ale coraz mocniej wyśmigane szyny i wskazówki zagarka faktycznie zawężają pole obserwacji i kontemplacji. Ale w tramwajach i na przystankach aż tak wiele ciekawego się nie dzieje. A ten zachwycający koloryt Pragi składa się z ludzi i kostek brukowych, tyle tylko że ludzi w tramwaju nie uświadczysz (ci, co jeżdżą, to najczęściej "dojeżdżający", względnie "pasażerowie"), a kostki spokojnie erodują pod lodem i śniegiem. Tak więc zima nie jest tu za ciekawa.

czwartek, 7 stycznia 2010

Gołębie

Stała i karmiła gołębie. Była odwrócona tyłem, ubrana w długi płaszcz z biało-szarego materiału oraz fioletową, długą czapkę – trochę taką, jak na dredy, ale niezupełnie. Nie miała rękawiczek. W jednej dłoni trzymała papierową torbę (taką, w jakie pakuje się „tradycyjny wiejski chleb” w hipermarketach), a drugą wydobywała stamtąd okruchy i rozrzucała je na śnieg. Nie było widać jej twarzy, ale miało się przeczucie, że jest ładna.

Przechodzący gdzieś o kilometr za jej plecami ludzie byli niewidzialni i niemi, nie istnieli, chociaż nieraz potrącali ją na brzegu zatłoczonego chodnika. Ona zaś ciągle karmiła gołębie gromadzące się pod przybranym w małą biało-czerwoną flagę i niesprzątnięty od listopada poczerniały znicz kamieniem upamiętniającym Powstańców bądź też Rozstrzelańców z czasów Wojny.

Z brzegu przystanku wyłoniła się czyjaś postać. Równie szara jak tej dziewczyny; wyróżniała się tylko czerwonymi sznurówkami, oraz tym, że ręce miała w kieszeni. Postacią tą był jakiś tutejszy chłopak, może już młodzieniec. Uważnie się jej przyglądał. Trwało to chwilę – jakąś tam, znaczącą tyle, co ćwiartka za szkołą. Podszedł.

A potem nagle zaczął padać ciepły, gęsty śnieg. A potem zapadł nagły, zimowy zmrok i nadjechał pociąg; wolno wtoczył się na przystanek i zupełnie ich wszystkich zasłonił – chłopaka, fioletową czapkę, tłum, gołębie. A potem ciuchcia uwolniła niespodziewanie wielki kłąb czarnego dymu, gwizdnęła i odjechała w otchłań Parku Bródnowskiego. Ostatni wagonik zniknął za miejscem zwanym Wyspą.

I nie było już nikogo - tylko dalej padał śnieg i była noc. Nawet gołębie zamajaczyły na szaro ponad drzewami, ponad opadającymi ciężko płatkami.