czwartek, 4 lutego 2010

Hominem quero

Być może to pora roku. A być może nie, bo podobnie pisałem w maju.

Wtedy jednak - pozwólcie, że zacytuję swą ówczesną wątpliwość - "(...) może nikt już z nikim nie rozmawia o poważnych rzeczach?" - łączyłem ten brak rozmów ze swoim własnym stanem. Teraz jednak zaczynam wyczuwać punkt ciężkości poza siebie, w otoczeniu.

Taka scenka rodzajowa. Siedzimy w ileśtam osób w knajpie. Brzydkiej, więc modnej. Na czerwonej, obdartej, wygodnej kanapie siedzę, obok i naprzeciwko - inni. Przy innych stolikach też jacyś ludzie - i ich znajomi. Ten w czapce a la papa smerf (wiecie jaka), ten w kapeluszu, ktoś w gumofilcach przyszedł, ktoś wąsy zapuścił, ktoś przyniósł okulary przeciwsłoneczne, ktoś didżejskie słuchawki, komuś spod rękawa alternatywnej koszulki wystawał fragment dziary w języku japońskim, ktoś miał naszyjnik broniący przed biurokracją, ktoś ubrał dżinsy obcisłe a inny ktoś - dziurawe, wszyscy nosili dopracowane, trzydniowe zarosty i palili pretensjonalne Davidoffy lub obślinione nimbem oldschoolu LM-y. Moi znajomi toczyli rozmowę o tym co ktoś powiedział, a ja - cóż, nie chciało mi się o tym gadać, więc się wyłączyłem. Zaczęły do mnie docierać dźwięki artykułowane z innych stolików. Chciałem usłyszeć coś ciekawego, żeby ciekawą anegdotkę wrzucić.

Ale się nie dało. Bo choć knajpa modna, a każdy wyglądał dziwnie, to jednak siedziała tam suma intelektualnych zer (przy czym pamiętajcie: suma dziewięciu zer to nie miliard, ale zero). Tak przynajmniej brzmieli - jak zera. Jaranie blantów, impreza, ceny drinków, tuningowne samochody, dziary i promocje w Stradi i u CK. Tym żyje Warszawa. Warszawa Intelektualna, Warszawa Artystyczna, Warszawa Lepsza. Jestem zawiedziony o tyle, że po dziwnie ubierających się ludziach oczekiwałbym czegoś więcej niż intelektualnej pustki, urozmaiconej raz na czas o jakąś progejowską deklarację w duchu tolerancji. Oczekiwałbym odrobiny kreatywności, pasji, ciekawości wykraczającej poza obłok plotek o wspólnych znajomych, oczekiwałbym czegokolwiek więcej.

Tylko wódka nas ratuje, bo czasem filozofujemy. Błędnie i chocholo, ale zawsze. Ale ja ciągle marzę za rozmowami o czymś - ale nie opartej na cytatach z Sartre`a czy innych takich, ale o prawdziwych znaczeniach. Niedługo wzdłuż Cmentarza Bródnowskiego zazielenią się topole, a mur jego porośnie winoroślą. Niedługo przyjdzie wiosna. I pewnie znowu nic nie zakwitnie, będziemy się tylko dalej babrać w tym samym bagnie z błota, liści, szpanu i wyrwanych z kontekstów urywków znaczeń. I wszyscy będziemy robić to, co inni.

Już od bardzo dawna nie poznałem nikogo ciekawego.

Brak komentarzy: