środa, 10 czerwca 2009

Deja vu

Zbliżał się ostatni egzamin na Wydziale Ekonomii. Tradycyjnie już nie mogłem się zebrać za naukę, toteż imałem się wszystkiego co prowadzi do zła, aby mnie duch nauki nie opanował. I tak oglądałem zdjęcia, organizowałem wakacyjny wyjazd, kasowałem stare smsy, pogadałem na gadu z Zygfrydem, no i pograłem w karty z Windowsem. Koniec końców zastała mnie trzecia dwadzieścia siedem.

Pustka, przytłoczenie obowiązkami, poranny widok na ulicę z wysokości majestatu balkonu, walająca się na parapecie zapalniczka...

...Deja vu?

Tak. Barcelona. Wszystko to samo - podobny balkon, te same szale na ścianie, nawet laptop ten sam ( i te same gry w nim). Na moich stopach te same klapki, a wokół ta sama niepewność jutra, alienacja, to samo wszystko na opak i bez sensu.

(Ile ja się wtedy, kurwa, opaliłem stafu. Aż patrzeć na to gówno nie mogłem.... po czym paliłem to dalej, bo nie było nic innego do roboty. Pamiętam, jak raz wróciłem prosto z Rambli. Wychodzę na balkon - kilka pięter niżej zatrzymał się akurat patrol - więc wychodzę na ten balkon i opieram się o pralkę. Tak, pralkę mieliśmy na balkonie. Zgubiłem jednak zapałki. Środek nocy - nie chciałem więc budzić Portugalki Marii, reszty zresztą tym bardziej. Koniec końców desperacko udało mi się rozpalić okazały płomień na palniku elektrycznym przy wykorzystaniu kilku serwetek i widelca. Następnie zaś głęboko zaciągnąłem się przepyszną satysfakcją z patrzenia z góry na policję lokalną i na przezwyciężenie braku zapałek).

Jeszcze coś? Owszem. Wtedy było jeszcze coś. Ktoś.

Brak komentarzy: