niedziela, 21 czerwca 2009

Death i Ikarus

Mało kto o niej myśli. Do czasu.

Mknąłem rowerem ulicą Wileńską, gdy poczułem na karku brunatny oddech zbliżającego się starego przegubowca marki ikarus. Przyspieszyłem, gdyż nie chciałem, żeby mnie wyprzedzał tuż przed przystankiem. Stanąłem na pedałach, gnałem co sił. Nagle dziura. Nie zauważyłem jej. Wciąż jechałem, ale kierownica zaczęła się coraz mocniej wychylać raz w jedną, raz w drugą stronę. Jeszcze z nią walczyłem, ale nie miałem szans. Spleceni w jeden organizm człowiek i rower - mieszanina zimnego metalu oraz ciepłej, ludzkiej tkanki - zawirowali na asfalcie, i rozpoczęli kilkunastometrowy ciąg żabich skoków, aż do zupełnego wyhamowania.

Spod uniesionego w górę, kręcącego się koła, spojrzałem do góry. Cały dostępny mi wówczas widok to wykrzywiona w grymaśnym uśmiechu twarz żółto-czerwono-brudnego ikarusa, odległego ode mnie o jakiś metr, góra dwa. Miał takie wielkie koła.

Wokół unosił się przepiękny zapach spalonych opon. Pomyślałem, że to dobrze, że ikarus jakimś cudem wyhamował. Co prawda nie mam dobrego pomysłu na własną śmierć, ale żeby zginąć pod kołami śmierdzącego, starego przegubowca..? Byłoby to zbyt absurdalne. Bardziej nawet, niż kilkadziesiąt małych, kolorowych królików w tajemniczych, rozległych i pełnych świec podziemiach w Barcelonie.

Pod spodem ilustracja muzyczna, a zarazem zapowiedź następnego wpisu.

Brak komentarzy: