poniedziałek, 22 czerwca 2009

Niedziela pełna niespodzianek

Wyszedłem na spacer, bo tak. Tramwaj podwiózł mnie na Kondratowicza, a stamtąd miałem już zupełnie niedaleko do Parku Bródnowskiego. Od razu usłyszałem muzykę, więc. W Parku tłum ludzi wszelakich - od gimnazjalistów z browarami, poprzez seksowne mamusie z dziećmi i bez mężów na różnorakich żulach skończywszy. Kapela pierwsza klasa: śląskie trio rock-bluesowe, z charyzmatycznym frontmanem Kajetanem Drozdem zwące się "7 w nocy" powaliło, bynajmniej nie tylko dlatego, iż mam słabość do bluesa śpiewanego po polsku. Kupiłem nawet ich debiutancką płytę za 30zł, a do tego kanapkę ze smalcem i kiszonym za trójkę. I jedno i drugie serdecznie polecam:

www.7wnocy.pl/media.html (dziesiąty kawałek rządzi!!!)

Potem jeszcze pojawił się zespół grający muzykę warszawską. Ostatnio zauważam modę na tego tyku kapele, co cieszy.

Na koniec zaś wystąpił Goldenlife. I znowu pozytywne zasko. No bo niby znany i oklepany band, który chyba pukał nawet do Eurowizji bram, niby zmanierowany wokalista i śmiesznie skaczący po całej scenie - acz zupełnie niebeznadziejny - gitarzysta, ale koniec końców rozkręcili festyniarski tłum celebrujący Dni Targówka. Mnie osobiście zaś wzruszyli. Nie potrafię napisać nic więcej, niż to, że "24.11.94" niespodziewanie chwyciło mnie za gardło z mocą rekina ludojada, a przy "Wolności" - wykonanej z dedykacją dla niżyjącego Bogdana Łyszkiewicza, wokalisty Chłopców z Placu Broni - musiałem mocniej naciągnąć na oczy kaptur, bo na Dniach Targówka wstyd uronić łzę.

Tuż obok mnie stała Bardzo Stara Babcia. Patrzyła na scenę - zastanawiałem się, czy cokolwiek słyszy. Okazało się, że tak, gdyż zmiana melodii z ballady na punka skutecznie ją wygoniło spod sceny. Ciekawe, czy wokalista zdawał sobie sprawę, ze wykonywał właśnie ostatni kawałek, jaki Bardzo Stara Babcia usłyszała w swoim życiu..?

Udany był też starszy Damięcki jako konferansjer. Mój szczególny szacunek wzbudziło to, iż - ku ogólnej uciesze targówkowego gminu - pozwolił sobie na dwa dowcipy o Żydach.

(Było coś o antysemityźmie w poniedziałkowej "Wyborczej"?)

Przez Goldenlife omal nie spóźniłem się do kościoła. Tzn. spóźniłem się o godzinę, ale akurat do Parafii przywieźli Krzyż i Obraz, a na dokładkę przylazł Biskup, więc wszystko trwało łącznie 2,5 godziny, więc tak czy siak swoje odstałem, toteż sumienie mam w miarę czyste.

I w końcu wyszedłem, a tu za stację Orlenu zajeżdża na sygnale straż. I rzeczywiście - w tle olbrzymi słup dymu. Tam za Orlenem jest takie szemrane, nieoświetlone osiedle pełne baraków, brudu i tajemnic. Oczywiście na miejscu byłem szybciej niż strażacy, bo ci nie mogli dojechać ze względu na zwinięty na noc asfalt. Upierdoliłem konkretnie spodnie i buty, omal nie zwichnąłem nogi w jakimś dzikim kompoście albo i wysypisku, ale za to obejrzałem z pierwszego rzędu całkiem niezły pożar. Doszczętnie sfajczył się garaż nr 49. Ciężko powiedzieć, co było w środku - chyba jakieś rury i inny kradziony złom. Przez moment żałowałem, że nie samochód, ale po chwili przypomniałem sobie, że fajerwerki już tego wieczora widziałem. Straż działała bardzo sprawnie: biegali, krzyczeli, cięli, lali, wchodzili na dach, zeskakiwali z niego i znikali w dymie, podczas gdy ja stałem sobie oparty o naprzeciwległy garaż i kostka po kostce konsumowałem czekoladę truskawkową. Było mi ciepło i dobrze.

Koniec. Morał? Praga jest fajna. Miał być tylko spacer, a tu tyle atrakcji.

Brak komentarzy: