piątek, 13 listopada 2009

Dzień Niepodległości

Znowu - podobnie jak w Święto Zmarłych - dzień wolny stał się wyzutym z treści dniem biby. W knajpach na Inżynierskiej nie można było wetknąć komarzej pyty. Udało się za to wbić do Po Drugiej Stronie Lustra na Ząbkowskiej, gdzie opanowaliśmy 4-osobowy stolik w 2x tyle ludziów. Wielka była moja chęć na browar, wielka. A takich tłumów na mieście jak 10 listopada jeszcze w Warszawie nie widziałem.

Solennie obiecałem, to piszę. Jest chyba dobrze, bo mam pracę i nie wyrzucili mnie z żadnych studiów. Dodatkowo wysępiłem naklejkę na legitymację cwanym sposobem, mianowicie wchodząc do Dziekanatu minutę przed końcem pracy tegoż, kiedy nikomu już nie chciało się sprawdzać moich papierów i na tzw. odpierdol-się dali mi upragnioną naklejkę. Do końca marca mam zniżkę. A co to za praca i z jakich propozycji zrezygnowałem, napiszę innym razem.

Co poza tym?

Na Bródnie jesień nieśmiało siłuje się z zimą. Nocami - kiedy mgły, oraz porankami - kiedy przymrozki - górą zdaje się być ta druga. Popołudnia i wieczory należą jednak do jesieni. Zresztą - czy to ważne, czy wypierdoliłeś się na oszronioym brzegu kałuży czy na gnijącym liściu?

2 komentarze:

Zee Oswald pisze...

mistrzowski ostatni akapit

Emel pisze...

Dzięki. Inspiracja z życia wzięta.