niedziela, 1 listopada 2009

Święto Zmarłych

Warszawę opanowała przygnębiająca moda na Halloween. W ten sobotni wieczór wystarczyło wejść do dowolnego tramwaju, żeby napotkać młodych ludzi z dziwnie pomalowanymi oczami. „23” na Konopackiej, „9” na Gocławku, „13” pod Czterema Śpiącymi z kałaszami (oni akurat idealnie wpasowują się w klimat takoż Halloween, jak i Święta Zmarłych. Ciekawe, kto co roku zapala im znicze i przynosi kwiaty…?) – wszędzie młodzież pełna imprezowego uśmiechu, diabelskich przebrań, świeczek, dyń i siatek z wódką i zapojką. Najwyraźniej wszyscy uznali, że Święto Zmarłych jest zaściankowe i ciemnogrodzkie, a poza tym kojarzy się z „Dziadami” Mickiewicza. A więc – dziadki na „Dziady”, smęty na smentarze, a my młodzi do tramwajów i – sru, na imprezę. Popić, potańczyć, poczilować się, potem jeszcze wszamać kebaba, wcisnąć się do nocnego, zmyć obleśny makijaż i spać.

Nocny się rozpędził, i na Rondzie Żaba – zamiast w objazd na Św. Wincentego – ominął zgrabnie barierki wjechał tradycyjnie w Odrowąża. Gdzieś w okolicach Staniewickiej brodaty kierowca zdał sobie sprawę, że dalej się nie przebije, bo wszystko poblokowane. Sprzedawcy zniczy i chryzantem opanowali wszystkie chodniki, pobocza, całą jezdnię w stronę Wysockiego a nawet pas zieleni. Zatrzymał ikarusa-przegubowca i odwrócił się w stronę pasażerów bezradnie rozkładając ręce:

-Ktoś mi powie jak ja mam tutaj jechać? Wszystko zablokowane, ja tu pierwszy raz jadę bo tamten autobus się zepsuł i ja tutaj na zastępstwo. Szlag by to… Ja tu nigdy nie byłem, a tu jest cmentarz i zmiana ruchu. Ale nic mi nie powiedzieli…

Rzeczywiście, wyglądał jakby go ktoś ze snu wyrwał i rzucił obdarty ze skóropodobnego tworzywa fotel kierowcy i wypchnął na nieznaną trasę, nim ten zdążył zdrapać śpiochy z powiek. Przetłuszczona broda przdawała mu imidżu kierowcy praskiego autobusu nocnego.

-Pan się nie martwi, pan jedzie w Staniewicką, w lewo. Ja pokażę, poprowadzę. – pocieszyłem, bo stałem najbliżej - Ominiemy to.

Dojechaliśmy do tajemniczej stacji KOPAL na rogu Staniewickiej i Pożarowej (znacie jakąś inną stację benzynową, na której nie ma ŻADNEGO alkoholu??) i wróciliśmy do Odrowąża.

-Dalej nie pomogę, bo nie wiem jaka ma być trasa. Szerokości życzę. – pożegnałem się z kierowcą.
-A teraz musi pan w prawo, wrócić do Żaby i w Wincentego pojechać. Tam jest objazd, ja w Internecie dzisiaj sprawdzałam. – dodała stojąco blisko blondynka. – Ja tam mam przystanek i ja wiem.

Brudny kierunkowskaz mrugnął niezgrabnie i „N14”-stka odjechała.

A ja poszedłem pokręcić się pośród czatujących sprzedawców zniczy i chryzantem. Porozkładali się już w nocy, pilnując miejsc na 1-listopadowy utarg. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że w wigilię Święta Zmarłych okolice cmentarzy przeistaczają się w miejsca magiczne, pełne kwiatów i lampionów.

Wzdłuż całej ściany Cmentarza Bródnowskiego od ul. Odrowąża, a także od Budowlanej stały porozkładane – pomimo trzeciej nad ranem – stragany. Niektórzy czuwali przysypiając w starodawnych polonezach, inni słuchali radia i grzali się przy rozpalonych zniczach, jeszcze inni – kryli się w porozkładanych namiotach wojskowych. Cały ten kordon jednak żył. Ktoś się budził w polonezie i podnosił nieznacznie brew, gdy wchodziłem w jego rewir. Ktoś niby przypadkiem wysiadał i szukał czegoś w bagażniku, ktoś pił kawę. Na rogu Wysockiego i Budowlanej czterech panów od chryzantem i kwiatów doniczkowych – najwyraźniej znudzonych oczekiwaniem na handel i przeniknięci zimnem – sprawnie rozprawiali się z wódeczką z gwinta. Wokół panował nastrój wczesnokapitalistycznego, swojskiego i siermiężnego bazaru z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Walka o miejsce, pilnowanie straganu, termosy, kawa, wódeczka, polonezy i duże fiaty(!), tanie kurtki puchowe i niezłomny duch „brania rzeczy w swoje ręce”. A to wszystko na tle ceglastego muru Cmentarza Bródnowskiego, ciepła rozpalonych zniczy i morza żółtych i purpurowych kwiatów.

Z zasłyszanych rozmów wyłowiłem, że ten rok powinien być lepszy, bo więcej ludzi umierało, rzekomo z powodu kryzysu.

2 komentarze:

Ewa pisze...

ale puenta.

Marcin pisze...

W mojej poprzedniej pracy niektóre koleżanki malowały się, jakby Halloween było codziennie. Ale może to dlatego że same były w wieku powązkowskim.