niedziela, 31 marca 2024

Mrugnięcie okiem w równoległych wszechświatach

Wycieczka. Wycieczka samochodem. Nie wiadomo jakim, nie wiadomo gdzie, choć chyba gdzieś na południu (kilkanaście kilometrów na południe od 49 stopnia 59 minuty szerokości geograficznej północnej). Jechaliśmy w ciszy, cieple i spokoju. Po jakimś czasie przejechaliśmy jakieś skrzyżowanie - nasze pierwszeństwo -  i stały się góry. Góry tak nocne, jak nocny może być tylko pociąg. Nasz samochód wziął je trawersem. Na chwilę przytuliłaś się do prawej części mnie, i w tej samej chwili górne warstwy atmosfery starły się z burzą słoneczną klasy G4, która akurat przechodziła przez nasz układ słoneczny, a na niebie rozpostarła się przepiękna zorzą w spazmach pionowych kreseczek w zielono-fuksjowych barwach. Przepiękna zorza. Bardzo ją pamiętam i chcę pamiętać.

To wszystko jak mrugnięcie okiem w równoległych wszechświatach. W jednym wszechświecie nic nie znaczące, w drugim - obejmujące wszystko. Wow.

piątek, 3 listopada 2023

Herbata w listopadzie

No i znowu, Ziemie obróciło i anim się obejrzał, lato uleciało, a nastał listopad. Regularna, pieprzona cykliczność, wszechświatowy upór godny lepszej sprawy. Może dziać się i nie dziać co chce, a i tak w końcu nastanie listopad, z tym całym swoim wszystkim. Ale ja nie o tym.

Pod koniec dnia, umęczony tym co zawsze, niewiele już pamiętałem z calej historii. A przecież było co pamiętać. Najprawdopodobniej, jak zawsze, na stole była ciepła herbata. Stół był okrągły, filiżanki chyba ozdobne, białe. Przy stole trzy osoby. Rozmawiały - w dobre, życzliwej, przyjacielskiej wręcz atmosferze.

Listopad zaczął się więc symptomatycznie i ciepło. Dopiero wieczorem wiater zrzucił mi z balkonowej szafki jebucką donicę z sosną. 



poniedziałek, 7 sierpnia 2023

Dwadzieścia.

4-2! Sytuacja sam na sam z prawej strony, szybkie spojrzenie jak ustawiony jest bramkarz, mocny, precyzyjny strzał w biegu po długim, bramkarz absolutnie bez szans. Tej piłki nie dało się zmarnować. 


Tego wieczoru był sernik i szklaneczka gruszkowej nalewki, ale nic więcej. A jeszcze wcześniej wycieczka na rowerze i wielka burzowa chmura, której przyglądałem się w rejonie Palestyńskiej, i z której znowu nic nie wyszło. 


Wracając - chłonąłem Bródno. Niektóre rzeczy są wciąż takie same, a inne nie. Tak czy inaczej - bardzo mi miło.

Co dalej? 



środa, 14 czerwca 2023

Rzekomo skradziony żółty rower

Rzekomo skradziony zółty rower, który najpierw okazał się przypięty w innym miejscu niż zapamiętałem, a na koniec okazało się, że nikt go nawet nie ruszył z garażu. 

Ciepła jak herbata z cytryną w listopadzie atmosfera nasiadówki w jakimś mieszkaniu, bez żadnej podwójnej gardy, bez dziwnych uczuć i odczuć, ceglasty sweter, niezmącony niczym zwykły i szczery uśmiech. I znowu takie coś akurat w czerwcu ("W dzień dziecka cieszyłem się jak dziecko..." - choć trzeba pamiętać, że po 1 czerwca nadszedł 8 czerwca, a to już zupełnie inna data).

Do tego letni fasolka po bretońsku od Ziutka i zachód słońca w kolorze fuksji.

Tak, jakby coś się miało wydarzyć - właśnie w czerwcu.

czwartek, 4 maja 2023

Kwantowe fluktuacje w futbolu, wszechświecie i życiu


Każdy zna mecz Liverpool-Milan, finał Ligi Mistrzów, 25 maja 2005 roku. Liverpool totalnie znokdownowany, pierwszego gola stracił w 1 minucie, do przerwy 0-3, horror. W przerwie kibice Liverpoolu wykonali najbardziej brawurowe znane mi wykonanie "You`ll never walk alone". W 54 minucie Steven Gerard strzelił na 1-3. Reszta jest historią. 

Parę lat wcześniej, bo w 1998 roku było jeszcze ciekawiej. Olimpique Marsylia dostawał do przerwy aż 0-4 z Montpellier.  Ale w 54 minucie Florian Maurice strzelił głową na 1-4. Skończyło się 5-4 po golu Blanca z karnego w doliczonym czasie.

Ale: co właściwie się wtedy stało? Efekt jakiegoś determinizmu, jakiegoś "tak miało być", jakiegoś boskiego planu, którego malutcy na tym łez padole nie mogą objąć mózgiem, czy też stricte kwantowa fluktuacja - zupełnie bezsensowno-przypadkowa? Ale - co to znaczy: bezsensowna, przypadkowa? Fizycy twierdzą, że sam nasz wszechświat mógł zacząć się od kwantowej fluktuacji, z kwantowych fluktuacji (skutkujących chwilowym "zgrubieniem" pewnych punktów w początkowej fazie istnienia wszechświata) zrodziły się galaktyki, ze wszystkimi swoimi gwiazdami, planetami, powietrzami, strukturami, życiami, muzyką, kuchnią, miłością, pogardą i włoską motoryzacją. Może więc wszystko jest kwantowe, tylko tego nie dostrzegamy w naszej maroskali? Jakie zresztą to ma znaczenie? Żadne, a w każym razie - niewielkie. Jedyne, co można dostrzec to fakt, że kwantowe fluktuacje są jakoś... piękne. Może są zresztą wszystkim, co jest?

No a życie, takie normalne, ludzkie? Pada zwykły życiowy gol - wyobraźmy sobie długo trwający atak pozycyjny, pozornie nudny, ale trener wie, że jest pieczołowicie przygotowany, dogłębnie przemyślany, rozważony każdy mm2 trawy, zawodnik np. z numerem 99 na plecach nie przypadkowo próbuje pewnego typu strzałów, naciska na obrońcę z niewygodnej dla niego strony, a na koniec i tak to obrońca wsadza swojego bramkarza na konia strzelając swojaka. To nie jest gol napastnika? Co w takiej sytuacji? Co to wszystko oznacza? Determinizm czy kwantowa fluktuacja w życiu? To możliwe? Czy przed chwilą, gdzieś tam w świecie, ktoś zaśpiewał swoje "you`ll never...", a zawodnik z numerem 99 ma swoją 54 albo 61 minutę? Czy przełom? Czy nowa nadzieja? Ile minut do końca? Czy padną kolejne gole? Czy jest wiara w siebie? Motywacja? Siły? Poczucie sensu? Co będzie?

Mawiają, że historia powtarza się jako farsa. Tymczasem kolejne pory roku nastają po sobie w cyklu, powtarzają się. Tegoroczna wiosna pojawiła się bardzo nagle, wszystko jest zielone oprócz nieba, które jest niebieskie, i kwiatów, które mają kolor fuksji. Nie chcę, aby wiosna okazała się farsą. Niech teraz będzie zielono i niebiesko, przez pewien czas.

środa, 12 kwietnia 2023

No esta bien

W okresie od mniej więcej Bożego Narodzenia, albo nawet od Wszystkich Świętych, do kwietniowej Wielkanocy, rzuca mną.

Daje o sobie znać wszystko, co może być najgorsze.

Ta pierdolona melancholia, powodująca niemożność uśnięcia mimo zmęczenia do trzeciej, czwartej, czasem piątej. Czas smutku i wewnętrznego bólu, czas nerwów na wszystko dookoła, czas skacowanych poranków, zmęczonych dni, marazmu zawodowego, uciekających z głowy myśli i słów. Krótkie dni, znudzone kawałki, złe wiadomości, wyobrażenia mowy na własnym pogrzebie, nieuzasadniony brak życzliwości do bliźnich, przeziębienia, nerwy, beznadzieje.

Do tego sentymentalizm. Czas wyszperania w kieszeniach starych dżinsów jakichś błahych, fragmentarycznych wspomnień niczym zapomnianej stówy lub znalezionego np. we Wrocławiu kamyka. Odnajdują się nie wiedzieć skąd, czasem bardzo wyraźne. Jak choćby zapach rumu w szklance, kształt niewygodnego siedzenia w busie, nieprzyjemne uczucie spierzchniętych na zimnie warg, zapach kakao w przedszkolu czy układ kropli deszczu na szybie okna zielonego wagonu drugiej klasy. Listopady i stycznie są w tym najlepsze. 

Wreszcie samotność - zresztą też podłego rodzaju. Głęboka, transcendentna, schowana za ciężką podwójną gardą, uzależniająca samą sobą, trawiąca kręgosłup i zamieniająca ciało i mental w przerzutą, wysraną papkę. Samotność zakazana, samotność wręcz zakazująca marzenia o niesamotności, skazana i skazująca. Jak pusty tramwaj o 4.30, jak człowiek nocą w lesie, jak nieszczere sumienie związane rozkazem wiecznego kłamstwa. Wyjmujesz telefon, ale pomimo braku konieczności dbania - jak kiedyś - o darmowe minuty, nie ma do kogo zadzwonić i Porozmawiać, przeglądasz walla ale tam znowu nic nie ma, a szansa na przezwyciężenie pata to jak 1: 1000 000 000 (nowe szacunki, poprzednie oczywiście niedoszacowane). 

No esta bien. 


wtorek, 27 grudnia 2022

Kim był ten gość?

Minąłem go w Szczepana na mojej klatce. Przechodząc, mimowolnie spojrzałem na niego, on na mnie - chyba nie. Wyglądał zwyczajnie jak na tę porę roku: bez czapki, wyraźny ale niestylizowany, prawdziwie („nonszalancko”) zaniedbany zarost, okulary takie nijakie wydawało mi się że odrobinę krzywe, brązowy sweter, zwykła kurtka, szare spodnie i jakieś buty. Kim był?

Przez tę może jedną sekundę mimowolnego spojrzenia zapamiętałem niezbyt wiele szczegółów. Szedł powoli to rzucało się w oczy. Po tych szarych spodniach z wyraźnym kancikiem pomyślałem że może wraca z kościoła bo właśnie było 5 po siódmej. Ale miał w ręku dwa browary z czego jeden może nawet bezalkoholowy (ten co go trzymał w garści, bo tego drugiego, co to nieudolnie kitrał w kieszeni kurtki to na pewno wiem że musiał mieć alkoholowego). Spojrzenie miał takie jakby się modlił do tych drzwi przed którymi się mijaliśmy żeby same się przed nim otworzyły bo one wydają mu się ciężkie i może być wstyd że widać ze się z nimi szarpie. Wpartywał się w nie ale tak niżej na wysokości kolan lub ud, tak skośnie w dół przed siebie. Przemknął. Bardziej wracał z kościoła czy z żabki?

Niby nic konkretnego - bo ani nie utyty, ani nie zupełnie zapuszczony, niektóre elementy na pewno markowe choć inne nie - i łącznie całość nie wychodziła ani odrobinę ponadprzeciętnie. Taki młodszy Tadeusz Norek? Albo Andrzej Chyra? Twarz obojętna albo nie zauważyłem przez ten zarost, ale oczy smutne - to było widać na pewno. Kim był?

Jakie miał życie? Jakieś w miarę normalne - lepsze-gorsze, w miarę nudne ale też zasadniczo bezproblemowe, czy jakieś zasrane - dajmy na to z chorobą dziecka czy jakimś długiem z przypadkowej i trochę frajerskiej historii? Nie wydaje mi się żeby było coś takiego jak naturalna osobowość, wszystkie te rzekomo wrodzone „nostalgie” nabywamy sami na skutek szeregu mniej lub bardziej przykrych zdarzeń. A zatem i te oczy też musiały być rezultatem czegoś. Dokuczania w szkole z powodu śmiesznej wady wymowy? Tradycji rodziców życia w ogólnym smutku czasami licząc pieniadze od pierwszego do pierwszego? Zmęczenia psychicznego niewymarzona pracą w której dyrektorami są na ogół debile w ogóle nie rozumiejący co się do nich mówi a zainteresowani tylko lizaniem dupy by utrzymać kolei swoje stołki po 20 koła na rękę a może i lepiej? Jakiejś wchuj słabej historyjki miłosnej gdzie on kochał ją ale ona nie kochała jego albo co gorsza - najpierw owszem kochała ale kochała się też z innymi co niby nigdy się do końca nie wydało ale że tak było to po prostu było wiadomo i dla obopólnej wygody żadne nigdy tego drugiego o to nie pytało? A może nie żadna nostalgia tylko obcierający but, ból zęba lub sraka? Słowem - jakaś poważna rzecz, czy rzecz mniejszego kalibru; może i dokuczająca ale jednak taka że można z nią żyć?

Politycznie na pewno miał jakieś poglądy. Jakie - trudno powiedzieć. To miasto, więc tutaj każdy może być i za Tuskiem i za Pisem, a są też zaangażowani w coś lewicowcy i kontestujący cały obecny modus operandi globi libertarialnie. Wpisuje się w oś konfliktu czy symetryzuje i relatywizuje, albo stara się serio zrozumieć argumenty obu stron? Tego żadną miarą nie da się na pierwszy rzut oka ocenić. 

Netfliksa na pewno ma, teraz każdy z kimś ma. Ogląda wszystko na tablecie leżąc wzdłuż na wersalce, a może leząc w dopasowanej kanapie przed nowoczesnym i naprawdę dobrym ekranem o bardzo wielu calach przekątnej i z autentycznie cudowną żoną (ma żonę?) na tej kanapie obok, względnie na mniej wygodnej i niewłaściwie ustawionej starszej kanapie i nienajnowszym telewizorem bo nowszy miał być zawsze wtedy kiedy wreszcie obniżą ceny na pewno teraz po nowym roku żeby ruszyć sprzedaż w styczniu - co z roku na rok nie następowało, a przynajmniej nie w oczekiwanej skali? Klasyczne seriale, żeby mniej więcej mieć oglądnięte to co koledzy z biura, polsatowska strzelanka, niszowa komedia, polskie klasyki czy europejskie kino nagrodzone na tegorocznych festiwalach? Wszystko co po rosyjsku, albo dajmy na to po hiszpańsku? Albo i zwyczajnie jak większość - to, co danego dnia podpowie Netflix?

A ten dzień, może on był jakiś szczególny? Ktoś zachorował, umarł? Ktoś się pokłócił na świętach, ktoś ma zgagę od sałatek krokiecików i serników i „weź bo się zmarnuje, weź!”, ktoś może mieć jakąś smutną rocznicę, a ktoś wkurwa że karta w żabce nie działała i trzeba było dymać do bankomatu a potem od nowa stać w kolejce bo zmiana kasjerów nastąpiła i nie przekazali sobie informacji o tak kluczowym klienci? Zapamięta cokolwiek z tego konkretnego dnia, czy bez żalu uleci, jak pawie wszystkie?

Gdzie pracuje? Co robi? Jest kimś, czy tylko ciągle chciałby być? Zwykły specjalista ds tego lub owego w biurze albo banku? Nie do końca spełniony freelancer? Prawnik niepracujący w zawodzie? Robotny czy miglanc? Ktoś, czy zasadniczo nikt?

Jak z ruchaniem? Od razu widać, że z takimi oczami raczej nie często, więc albo średnio albo rzadko. Z kimś na stałe, czy od wielkiego dzwonu? Może ogląda pornole? Może wali konia żeby mieć spokój? Był kiedyś na kurwach? A może w ogóle go to znudziło i teraz bardziej u kobiet ocenia harmonię stylu niż chłonie seksapil? Kto wie, może bez niebieskiego mu już nie staje?

Czegoś chyba słuchał. Wydaje mi się, że miał przeplecione przez sweter czarne słuchawki, żadne tam bluetoothy tylko zwykłe pchełki na plączącym się kabelku. Obstawiłbym coś nostalgicznego, może nawet ckliwego, coś co by pasowało do tych oczu. Black Keys? Tworzywo? Jakiś blues? Edyta Geppert? Black Keys? Editors? Verve? Może jakiś sentymentalny Gutek? A może zapętlona jakaś konkretna piosenka, która jest dobra właśnie na ten dzień, lub na ten i na każdy inny? Czy raczej jakieś spokojne radyjko typu Chilli Zet, jeśli jeszcze istnieje?

Oglądał Mistrzostwa Świata? Możliwe, ale może też tylko Polskę, a może i wcale, bo jeśli jest zgorzkniały to piłka nożna w niczym tu by nie pomagała. A może właśnie jakoś podświadomie lubi się umartwiać z natury, i zawsze wierzy w naszych?

Z kim żyje, mieszka? Gdyby mnie to interesowało to dałoby się to w ciągu kilku tygodni ustalić. Tak samo jak to jakim jeździ samochodem (na pewno jakiś ma) czy to czy wychodzi do pracy i o której, czy odprowadza dzieci, jeśli je ma, do szkoły albo przedszkola. 

Jakiś normalny czy pojebany? 

Blat w kuchni ma z laminatu, a może drewna lub kamienia? Choinkę targa z piwnicy plastikową czy kupuje żywą, a jeśli żywą - to ciętą czy w doniczce? Jeśli ma jakąś działkę to pewnie w donicy, ale tego też nie wiadomo. 

Pedantyczny czy niechlujny? Rozchlapuje wodę przy wychodzeniu spod prysznica (może ma wannę?), czyści lustra? Zostawia majtki i skarpety po całym mieszkaniu? 

Lubią go czy nie? W ogóle go dostrzegają, jest częścią jakiejś grupy, czy kolejny samotnik z udawanego wyboru? Jeździ z kimś na ryby, gra w piłkę, ktoś go gdzieś zaprasza? 

Czy może mieć pasje?

Żyje przyszłością czy rozdrapuje przeszłość? Co jest głównym motywem, punktem odniesienia w tym jego życiu, jeśli to w ogóle można nazwać życiem? 

Jest klasycznie spójny, czy pozlepiany? 

Czy coś ukrywa? Coś wspomina? Coś udaje? Coś w sobie dusi? 

Co po nim zostanie?

***

Minął mnie i poszedł do siebie. Pewnie otworzył to piwo, pierdolnął się na kanapę i w jakiś sposób zanurzył się w świecie, który był tylko jego. 


wtorek, 15 listopada 2022

Rakieta

Dzisiaj, no, teraz to już wczoraj, na Polskę spadła pierwsza rosyjska rakieta zabijając dwóch rolników pod Hrubieszowem. Spod palców wychodziła fraza „pierwsza rosyjska rakieta”, ale uznałem, że „rosyjska rakieta” będzie lepsza, „pierwsza” jednak nie chce przejść przez klawiaturę (w sumie to ekran dotykowy). 

Niepokój też wzbudza stonowanie polityków, całe to „wyjaśniamy”, „służby pracują”, „konsultujemy się”... zupełnie nie w stylu naszych co to zawsze chętnie otrząsają szabelką. Mam zresztą wrażenie powstawania blokady informacyjnej, przynajmniej w pierwszych godzinach było zaskakująco mało relacji, komentarzy ekspertów, a pod jednym głównym newsem w którym nic nie było były newsy inne, o cyckach celebrytek, mundialu za parę dni i takich tam. 

Dostałem nawet message od biznesowego kolegi z Hiszpanii, który dopytywał czy ze mną i moją rodziną wszystko ok. To bardzo dziwne i niepokojące. 

Tak jakbyśmy byli w przededniu. Ale może chyba nie jesteśmy.

Za oknem nieprzyjemnie wyją turbiny systemu wentylacji garażu podziemnego. Przypomina to odległą syrenę. Zdarza się to co jakiś czas, ale dziś jest nieprzyjemniejsze niż zwykle. 

Ostatnia szklanka rumu z urodzinowej butelki chce się skończyć, 

wtorek, 21 kwietnia 2020

Etap 2: that was early Dewey, this is middle Dewey

Co można napisać znad puszki okocimia w kuchni, tak z dupy, nocą, po tylu latach?

Na pierwszy rzut oka - dzień jak codzień, choć teraz już inaczej niż kiedyś. Zmieniły się czasy. Zmienili się też Ludzie. Nawet nie wiem jak bardzo się zmienili, bo tamtych Ludzi już tu nie ma. Zmienił się Etap.

Co można napisać? Może to, że dziś byłem w tym samym parku co kiedyś.Teraz to jest Mój Park.  Przyszła wiosna. Przyszła, a w zasadzie wjechała z bramą na pełnej kurwie - wszystko zapachniało. Na pohybel wirusowi, park tętni - życiem, zielenią psami dzieciami goframi. Jakże przyjemnie było przechadzać się, ze słuchawką od komórki w uchu, po trawie parku, i omawiać biznesy dopóki nie padła bateria. Pamiętam taką stronę w książce do niemieckiego: "Ich brauche kaine Buro" - gdzie facet w koszuli i spodniach od gajera, ale jednak bez skarpetek i krawata, acz z laptopem i komórką siedział na drewnianym pomoście jeziora - i dziś tak się czułem. Mógłbym z kominem na ryju i kapturem nałbie siedzieć pod drzewem pośród tych psów i dzieci, i omawiać warunki. Mógłbym, i nawet to robiłem, ale padła bateria.

Co można? Przechadzam się tam, wypatruję mojego starego balkonu. Wiem który pion, ale które piętro? Piąte? Szóste? Siódme? Tam kiedyś - pamiętam - wpadła Majka, ta co mi stówę do dziś wisi od lat na dziś ponad dziesięciu (jednakże melanż był tak pamiętny, że warty tej stówy!), i tam paliliśmy na balkonie. Tam znalazłem w windzie rano setkę wódki. Tam waliło z kibla, a pode mną w Majami Wojtek, srebrny olimpijczyk z Barcelony, przepierdalał hajsy z Polsatu na browary za szóstaka z kolegami z blokowca, którzy porobili mniejsze kariery.

Ale  się zmienił Etap.

Teraz od nowa wszystko tu trzeba zdefiniować, znaleźć sobie miejsca, sposoby kontemplacji. I ludzi, nowych Ludzi. To bardzo trudne, beznadziejnie trudne na tym Etapie.

Tamtych Ludzi już tu nie ma, bo zmienił się Etap. Dziś, przy trzecim okocimie, wspominam Was Wszystkich z nieukrywaną czułością.

sobota, 17 maja 2014

First Class Journey Blues Impression

Znów jedziemy pociągim. Jedziemy, chociaż tym razem jadę sam. Choć nie, bo zaznajomiłem się z pewnym kalifornijskim żydem. Choć zaczęliśmy od pogody to rozowa szybko zeszła na temety kolejowe.

Padający początkowo deszcz z czasem przeistoczył się w siąpienie, następnie gęstą mżawkę przeplataną chwilowymi przejaśniemiami by wrócić do kalsycznej fory deszczu. Trasa znajoma. Pola, wiadukty, tunele, domy, staroużytezne podkłady, pociągi technologiczne PKP Energetyki na sąsiednim torze. 

Co się zmieniło od ostatniej podróży pociągiem? Wiele ważnych rzeczy. Tym razem puszka jest tylko jedna. Tym razem jest to kasztelan niepasteryzowany, a nie ciepłe jasne pełne od handlarza z Poznania. No i tym razem jedziemy (chociaż jadę sam) o poranku, a nie nocą czy o zmroku. To znacząca zmiana - nie wiem czy warto o niej pisać na nocnym, było nie było, blogu. Zmienił się też czas przejazdu - niestety na niekorzyść. Zmieniła się sygnalizacja: na całej trasie żadnego sygnału zastępczego, co może być wynikiem wielu kontroli UTK, ale również pochodzić od innych czynników.

Ale w gruncie rzeczy wiele się nie zmieniło. W pociągu wciąż są obicia ze sklejki drewnopodobnej i siedzenia w niebiesko-pomarańczowe esy-floresy. Nad głowami tak jak kiedyś wiszą instalacje na bagaże. Co ciekawe, pryczepione są do nich takie małe lampki - takie jak były kiedyś (śniły mi się takie kilka lat temu! - dawały takie przyciemnione, starodawne, żółto-blado-papierowe ciepła światło, teraz zaś nie działają, przynajmniej ta moja). W pociągu tym na złość statystykom ciągle panuje tłok, choć za dodatkową opłatą miejsce w pierwszej klasie udało się znaleźć (miejsce w pierwszej klasie!). 

czwartek, 21 marca 2013

niedziela, 3 marca 2013

No i teraz wiosna

A więc tak. Można powiedzieć, że przeczekaliśmy zimę. Obserwowałem ją - jak zazwyczaj. Marna ta zima, bo pomimo nieuszczelnionych okien rzadko kiedy było mi zimno. Marna - bo ani razu nie skuła Wisły w całej szerokości, a to - jak wiadomo - jedyna sensowna, zero-jedynkowa miara jakości zimy. Zima upłynęła dobrze i szybko - na dobrą sprawę nawet jej nie zauważyłem.

No i teraz wiosna. Początkiem marca pierwsze podmuchy wiosennego powietrza wyczuć dało się. Pierwszy raz wyszedłem w dresach wyrzucić śmieci, pierwszy raz nie uwinąłem się szalem wychodząc rano. 

Powiśle i Stare Miasto dużo zawdzięczają Pradze. Stąd są najładniejsze.

Przedwczoraj mogła powstać najzajebistsza notka ever. Nie powstała - bo myśli snuły się zbyt szybko i próbowały rozejść się na boki każda w inną stronę jak niesforne szczeniaki. Ja sparaliżowany siedziałem w bezruchu, aby żadna mi nie uciekła, łapałem je wszystkie za ogony i zapamiętywałem. Była tam radosna filozofia zasadnicza, były mądre interpretacje scen życiowych, był jakiś taki optymizm mocy kurewskiej, było coś dobrego, śmiesznego i silnego zarazem.

Gdy mnie puściło, nie było żadnej z tych myśli. To tak jak z pięknym snem - budzisz się i wiesz, że był dobry, ale nie wiesz na dobrą sprawę o czym. Trochę to w gruncie istoty rzeczy z dupy.

środa, 12 września 2012

Idzie jesień

I spadł deszcz.

Pierwszy deszcz jesieni. Nie intensywny, ale długotrwały, nie ciepły, lecz zimny i kleisty, sinoniebieski. Zmył z drzew rude liście, z ulic brud i połamane widelce do kebabów, z z brzydkich w gruncie rzeczy buź makijaże a z powietrza wszechobecny zapach spermy i swądu spopielonych serc.

Idzie Wiesiek, nie ma na to rady.

https://www.youtube.com/watch?v=PZdRvywyrJk

Jesień. Za oknem ciągle śrut bębni monotonnie o parapet, skojarzenie, przeskok w czasie, konstatacja. Jesieniami zawsze przydarzają mi się najlepsze rzeczy. Wsłuchując się w ten śrut powziąłem nieubłagane przeczucie, że tegoroczne podsumowanie roku będzie najlepsze od lat.

piątek, 7 września 2012

Printscreeny

Poczułem, że muszę się przejść. Wskoczyłem w buty, katanę i wyszedłem.

Jesień, ewidentnie jesień. Przeszedłem tuż obok klatki Klaudii - bywałem tam w 2004 roku i jeszcze później też kilka razy. Przypomniałem sobie silny zapach późnego lata, który nam wtedy towarzyszył. Odprowadzanie o 7 nad ranem. Do dziś ciągle coś tam w powietrzu jest pod tą klatką, coś wisi - nie da się tak po prostu przejść obojętnie i nie uśmiechnąć się do starych dobrych czasów. Nikt od 2004 roku nie wymienił płytek chodnikowych, w asfalcie ciągle trwają te same pęknięcia, psy srają pod tymi samymi drzewami. Tylko tamte dzieci - z tamtego placu zabaw - już podorastały, a na twoim balkonie nie suszą się już staniki, bo się przeprowadziłaś.

Chodźmy dalej.

Jest stacja. Spacerując w poszukiwaniu ławeczki poczułem się malutki. Zapadł zmrok - tak jak kiedyś po 20 - a przez megafon megafonista zachrypiała, że "pociąg wjedzie na tor przy peronie drugim". Poczułem ciepło w brzuchu, a Tata mocniej ścisnął mnie za rękę, żebym nie wpadł pod pociąg. "Prosimy nie zbliżać się do krawędzi peronu." Najpierw gwizd, potem światło, potem trzy światła wyłaniające się zza zakrętu. Cicho i majestatycznie światła się zwiększaly-zbliżały. Peron zadrżał. Wtedy jak drżał to dało się już dostrzec kolor i kształt lokomotywy SP32, wyposażonej m.in. w żółte malowanie przodu.

 
 Podmuch powietrza i drżenie peronu były bardzo silne, ale zawsze jakoś dziwnie podniecały. Dziś na dworcu bardzo dokładnie to pamiętałem, niestety niełatwo dokładnie to zapamiętać i przepisać później na bloga. Bardzo żałuję, że nie ma czegoś takiego, jak zdjęcie myśli, printscreen z odczuć w danej milisekundzie - klasyczny obrazek wg definicji z nagłówka niniejszego bloga. Gdyby takie coś istniało, napisałbym piękną książkę.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Trzeci raz zabieram się za notkę i nie potrafię skończyć. Niech więc zostanie po tym pamiątka. Wróży to koniec Nocnego Pociągu. Byłoby pięknie już nigdy nic nie napisać.

środa, 25 lipca 2012

Kazałem im wypierdalać, a oni ciągle tu są

To wszystko to jest nieprawda. Nieprawda. Nieprawda. Nie ma sensu czytanie tych bajek co tu się piszą czasem. Ściema tania to. Prawdą jest tylko to, że od tego kawałka niezmiennie przechodzą mie po plecach gęste ciary. I jeszcze to, że zaliczyłem przelot, który widać gdzieś w 4 czy 5 minucie. Lecę tam. Ale nie próbuj mnie wypatrzyć. Zamknij oczy i posłuchaj.



Nieprawdą jest, że byłem na Bródnie i objechałem wszystkie te miejsca. Nie byłem ani na górce, ani pod blokiem, ani na torach ani nigdzie. Mówię, że czuję ten zapach powietrza, że świdruje mi w nozdrzach - ale czy nie kłamię? Nieprawda, że gorące lato jest tam ładniejsze, że trawa jest normalniej skoszona, Nieprawdą, jest, że zlikwidowali sklep zoologiczny. Nieprawdą j... zresztą jebać to. Chuj i tyle. Nigdy tam nie byłem, a już na pewno nie wtedy.

A potem znów pociąg, tak jak ostatnio.W przedziale - nie licząc jakiejś kobiety - byłem sam. Pociąg sunął dość szybko jak na pociąg. Za oknem świeże obrazy i rześkie powietrze ulegały zamazaniu. Pociąg opuściłem bezwiednie głowę i zacząłem gapić się na podłogę. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że ta podłoga nie powinna być przezroczysta, że nie powinienem przez nią widzieć umykających torów. A ja widziałem. Pomyślałem, że może umieram w tym pociągu.

Był to pociąg relacji znikąd donikąd przez środek niczego. Na stacji Wpizdu od Gdzieklwiek, na której znienacka wysiadłem, nie działały nawet semafory. Zastał mnie gęstniejący mrok i stado wron nad głową przeleciało nagle. -Chuj. - pomyślałem. To już niedaleko.

I nagle zadzwonił telefon od nikogo. I choć to był tylko tzw. przyjaciel to coś jednak pękło. Kazałem mu spierdalać, kazałem spierdalać wszystkim wokół, kazałem spierdalać bardzo. Kazałem też się odpierdolić wszystkim według kolejności alfabetycznej. Furiacko się darłem. Skutkiem moich słów owo spierdalanie nabrało żywych kształtów, przywlekło się w szaty realnego bytu i stało się Spierdalaniem. Było Spierdalanie. Jebać to wszystko, niech wszyscy spierdalają, byle dalej dalej dalej dalej dalej. Byle dalej. Byle swoją drogą, byle po swojemu, byle bez zbędnych słów,  ludzi i elektronicznych gadżetów.

Jebać to. Spierdalaj. Spierdalajcie wszyscy. Czytelnicy też. Po chuj tu włazisz? Wy-pied-da-laj, o!

Jest dobrze teraz.

wtorek, 15 maja 2012


nielegal ano tak.

czwartek, 10 maja 2012

Sygnał zastępczy


Tak więc wsiedliśmy o poranku w pociąg. Odjazd był na sygnał zastępczy. O, takie coś:
Zanim cokolwiek opowiem więcej, to najpierw refleksja ogólniejszego kalibru. Poranek, jutrzenka, wschód słońca - bezdyskusyjnie jest to najpiękniejsza pora doby. Noc jest niby mroczna i pełna tajemnic, w nocy można się ukryć, w nocy mniej widać. To wszystko jest extra, nie do podrobienia. Jeśli jednak ktoś zastanawia się bardziej i obserwuje notorycznie, zaczyna się tym nudzić lub też drażnić. No bo ile można? Mówisz noc - ja pytam: co chcesz ukryć? Jakie masz kompleksy? Przed kim się chowasz? Kogo śledzisz? Taka jest noc, niestety. Noc, sygnał zastępczy. Udawanie kogoś, kim się nie jest, naciąganie masek i kapturów, żeby przypadkiem nikt nie odkrył prawdy. Ani nie dostrzegł ryja. Bo prawdę czasem ktoś z siebie wyrzuci, niczym pawia, po zbyt dużej dawce alkoholu. Nie ma to jednak znaczenia, bo kto zapamięta pijackie smęcenie samemu będąc z stanie agonalnym, no kto? Ty? Nocą szczerość popada w niepamięć.


No a potem następuje poranek. Najlepiej jak jest słoneczny. Jadąc dziś pociągiem, wdychaliśmy świeży poranek. Jechaliśmy w szczególności przez łąki, przez lasy, wsie, sarny, zające i bażanty. Łąki były zielone, po części zalane (I mean podtopione), dzięki czemu mieniło się w nich modre niebo w odcieniu typowym dla Prawej Strony.


Potem - że ruszyłem bardzo wcześnie, to ciągle był poranek - poszedłem na długi spacer, żebe przemyśleć ważne kwestie, żeby ułożyć sobie sprawy, wsłuchać się w ja i ja. Chodząc błądziłęm, błądząc obserwowałem przyrodę (znowu sarny i zające - a także bocian), obserwując zatrzymywałem się i butem kreśliłem znaki zapytania na podmokłych drogach, a następnie rozglądałem się w poszukiwaniu znaków i odpowiedzi.

Znaków - jak zawsze w takich momentach - nie było, wszędzie tylko porozrzucane półlitrówki.

Gdyby to była noc, skończyłoby się to inaczej, normalnie. Ukryłbym w sobie wszystko, nic bym nie powiedział nikomu, nic bym nie przedsięwziął. Wróciłbym do domu i włączył komputer, pewnie by się coś


..::skręciło, spaliło, posłuchało, odpłynęło, zapomniało - zasnęło, przyśniło, zbudziło, zwinęło, coś by mi się wydawało, coś przypominało, na nowo interpretowało, niekonstruktywnie wałkowało. stop::..


A to był poranek - cichy, słoneczny, pogodny, optymistyczny. Siła poranka jest nieoceniona. Nie wróciłem do domu od razu. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy.


Przede mną ciągle jeszcze długa droga pociągiem. Jedziemy.

środa, 4 kwietnia 2012

Czekolada

Zasadniczo nie wiele się tutaj zmieniło, odkąd ostatnio tu byłem. Przede wszystkim takie samo powietrze, inne niż wszędzie indziej i bardzo rześkie. Chodniki są tak samo nierówne, te same płytki są tak samo popękane. Pod blokiem drą się te same dzieciaki, ich twarze są znajome. Ta sama kasjerka, gdy wstąpiłem do osiedlowego marketu po czekoladę. W kościele ten sam ksiądz. Tak samo blisko nad rzekę. Tak samo wykwita dym z kilku kominów.

Anegdota jakaś, obserwacja bieżąca. Ok. Te dzieciaki się prały, prały okrutnie. Malownicza jest ta zapalczywość w oczach, odprężająca świadomość, że nie poderżną sobie gardeł nazajutrz w akcie zemsty, co najwyżej coś nabazgrzą ołówkiem na klatce. Cieszyłem się, bo chudy dokopał grubemu. Nigdy nie lubiłem spoconych i grubych.

Co się zmieniło? Zamalowali jeden napis na ścianie, szpecący co prawda ale charakterystyczny. Nie ma.

I już.

***
"Pracuje jako kierowca autobusu, pewnego dnia na jednym z dworców autobusowych dojrzałem ładną dziewczynę. Niestety ona pojechała w innym kierunku. Minęły jakieś 3 miesiące, jadąc rannym kursem znów dojrzałem tą samą dziewczynę. Tym razem ona czekała na ten autobus którym ja jechałem. Po 2 godzinach jazdy ona wysiadła. Szczęśliwy byłem gdy się okazało, że będzie wracała ze mną z powrotem. To było jakieś 2 tyg. temu, dziś jesteśmy parą."

sobota, 4 lutego 2012

.aśnaeba(e)m.

I bardzo dobrze. Tyle w temacie.

czwartek, 2 lutego 2012

Pamięć


Pamiętam. Pamiętam jak dziś. Pamiętam wszystko.

Pamiętam: Skaryszew, a nie Park Skaryszewski; zima – chłodno, ale jeszcze nie mróz; pustawo – ale nie pusto; zmrok – ale nie noc. Pamiętam – godzina 15. Pamiętam – grudzień. Pamiętam – środa.

Pamiętam, że dość długo nic nie jechało – na pewno ponad godzinę. Pamiętam – z naprzeciwka, drugą stroną ulicy szły dwie dziewczyny a potem ojciec z synkiem – skręcili na mojej wysokości na swoje. Pamiętam kundla, który przeszedł przez ulicę. Pamiętam stary autobus, który się zatrzymał i odjechał. Pamiętam ogłoszenie na słupie, i drugi autobus.

Pamiętam – wreszcie prawy kierunkowskaz i szary samochód zatrzymujący się w zatoczce (kto nie jeździł stopem ten nie wie jaka to radość zobaczyć prawy kierunkowskaz zatrzymującego się w końcu samochodu: zdanie się na łaskę losu i ludzi, na których – wbrew powszechnej opinii – nie zwykłem się zawodzić). Pamiętam, że Długowłosy za dużo nie pytał co i jak. Pamiętam – tam gdzie się dało, gazował golfa. Pamiętam – 140km/h i te wszystkie wioski z doliny rzeki Kamiennej, które majaczyły ciepłem wieczornych świateł: zaraz za szybą tuż przy drodze lub dalej – pod samym lasem.

Pamiętam telefon sondujący – było to typowe rozpoznanie bojem. Pamiętam niepokój – ale i niezachwianą wiarę, że wszystko musi być dobrze – Boże, jak ja doskonale to pamiętam!!! Pamiętam odmierzanie czasu i kilometrażu – zdążymy czy nie zdążymy? Pamiętam – wolną masz, dajesz! – i kolejny opel albo dostawczak zostawały w tyle. Pamiętam – śpiewałem razem z R.E.M., które brzmiało jak po marihuanie, tak pełnie i dogłębnie. Pamiętam - What if all these fantasies come flaming around? Pamiętam – spóźniłem się te głupie 10 minut na ostatniej prostej, ale to nie miało żadnego znaczenia. Pamiętam – gorącą herbatę z cytryną. Pamiętam zawalone kolokwium następnego dnia, pamiętam odwołane korki, pamiętam to wszystko. Pamiętam – choć to już tak dawno (dawno – boję się tego słowa).

Pamiętam nieprawdopodobnie wyraźnie bardzo dużo szczegółów, momentów – wydaje mi się że mógłbym odtworzyć wzory kostek brukowych, całe rozmowy, smak każdego łyka każdego piwa, na które (jedno), zadowolony, na koniec wstąpiłem.

.

piątek, 27 stycznia 2012


game over.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Podsumowanie

Koniec roku to czas podsumowań.

Co mogę powiedzieć o mijającym? Niewiele ponadto, że minął. Być może będę po latach oceniał 2011-ty jako rok przełomowy, a przy tym - jeden z najbardziej żenujących.

Najpierw wróciłem z zagranicy. Osiedliłem się na Gocławiu - ale tylko na chwilę. Miałem tam badaj najbardziej minimalistyczny ze wszystkich moich pokoi. Pamiętam z niego tylko nagłośnienie, lampkę solną i wzmacniacz. Niestety - to tylko miesiąc. Był to miesiąc w gruncie rzeczy spokojny i szczęśliwy. Pamiętam, że szukałem wtedy pracy. Miałem jednak energię, której mi w dalszej części roku, dzień po dniu - ubywało.

Potem nastąpiła ewakuacja na Bródno. Różnie było, ale grunt, że bez większych problemów. Wczesną wiosną wróciłem do pracy na kolei. Po raz pierwszy uświadczyłem w domu telewizora, na którym zresztą obejrzałem samotnie finał Ligi Mistrzów w maju. Poznałem Wojtka Kowalczyka, który przesiadywał w knajpie poniżej. Miałem piękny taras z widokiem na Park Bródnowski, w którym zresztą od tego czasu nawet nie byłem. Kochałem Bródno, znałem ludzi i czułem się tam prawie jak u siebie.

Wyprowadzkę oceniam negatywnie - dałem się przekonać że to tylko na wakacje. Potem jednak okoliczności i zwykłe lenistwo usidliły mnie na pierdolonym Bemowie, w obskurnej chałupce, z której trzeba spierdalać. Aby do wiosny.

Co się zmieniło przez ten rok? Z rzeczy zauważalnych - obroniłem magisterkę rzutem na taśmę. Został jeszcze licencjat - zobaczymy czy da się poodkręcać sprawy. Ubyło mi jednak energii. Codzienne, godzinne wycieczki wte i wefte w przepełnionych autobusach nie nastrajają optymistycznie. Po 11 godzinach out nie chce się nic poza odpaleniem netu. Przez pół roku nie przeczytałem żadnej książki, nie obejrzałem żadnego filmu, nie poszedłem na beztroskie piwo. A jeszcze wiosną, po powrocie - była ta kombinacja, ten błysk w oku, to podniecenie gdy idee i pomysły zaczynały się układać w spójny projekt, do którego próbowałem przekonać różnych ludzi. Uszło to ze mnie.

Teraz wypisuję listę planów na 2012 rok. Jest ambitna. Zobaczymy co się uda zrealizować.

Na liście nie ma jednak marzeń. Nie jestem władny realizować własne marzenia - czekam, aż coś się stanie.

niedziela, 3 lipca 2011

Pokój z widokiem na

Widoków z balkonu będzie mi brakować.

Były mistrzowskie. Cały Park Bródnowski jak na dłoni, dobre 20 hektarów trawników, alejek , drzew, boisk, placów zabaw. Ostatnie pomruki wieczoru znikały nad blokami od Kondratowicza grubo po 23, a pierwsze oznaki dnia zaczynały majaczyć od św. Wincentego już o 2. Potem następował dzień, potem - punktualnie o 7 - ktoś rozpoczynał grande partido w tenisa, a monotonne dźwięki forehandów i backhandów były mi pierwszymi budzikami. Kiedy pisałem po nocach magisterkę, cały ten cykl trwał najwyżej kwadrans.

Pisałem w pokoju z balkonem. Pokój - to takie wczesne lata 90-te, późny Wałęsa łamane na wczesny Kwaśniewski. Biała, chropowata tapeta, orzechowe meble i stół z 6 krzesłami, kanapa, trochę boazerii i 3 kossaki na ścianach.

sobota, 2 lipca 2011

Światopogląd

Nie jest losem, brzemieniem, przeznaczeniem ani żadnym innym pierdem, o który jest oskarżana. Nie jest jak niemy, parszywy karzeł, który łazi za Tobą krok w krok. Nie jest wyrokiem, który dowalił ci - sprawiedliwym bądź nie - wyrokiem jakiś sąd. Nie jest efektem zawiązanego przeciw tobie spisku.

Jest trochę decyzją - aspekt możliwości wyboru i wolnej woli jest bardzo ważny. Jest światopoglądem, jest podrapanymi i źle dobranymi okularami nadpisującymi na każdy promień słońca plastikową otulinę zamieniając go w normalny przewód elektryczny. To trudna decyzja, która wymaga tytanicznej i systematycznej pracy. Pytasz - jaki jest cel? Nie można odpowiedzieć na to pytanie, odpowiadając na nie cały koncept przestał by mieć sens. No to przyczyna? Nie, nie mogę także. Zresztą chuj ci w dupę.

Najgorsze są momenty słabości, zwątpienia. Może by tak inaczej? Tak, są takie myśli, każdy przecież musi je gdzieś hodować. Grunt, to je tępić zawczasu, przewidywać, nie dać się, trwać w postanowieniu. Raz wyhodowane - niszczą światopogląd. Są piękne, ale dopiero, jak go nadgryzą to czujesz ten bój i zaczynasz rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.