środa, 21 października 2009

Chiński kebab czyli just day off

Nie chciało mi się, kurwa, nie chciało. Jak tylko zwlekłem się z łóżka to już wiedziałem, że mi się nie chce. Pojechałem tam jednak i przemęczyłem się dwie godziny, smarkając i kichając na prawo i lewo.
-Nie jesteś aż tak bardzo chory, wszystkim jest zresztą źle w taką pogodę, bo za oknem jak widzisz chujnia, więc wszyscy mają alergię i przeziębienie. Poza tym wwykorzystałeś wszystkie przerwy przez dwie godziny, to teraz trzeba trochę popracować, co nie? No, posiedź jeszcze trochę, ze dwie godzinki chociaż.

Ubrałem swetr, płaszcz i trzasnąłem drzwiami.

Przesiadka na Rondzie Starzyńskiego w takie zasmarkane południe nie dostarczyła ciekawych obserwacji. Nie można było zasłyszeć choćby jednej filozoficznej mądrości lokalnego pijaczka sączącego od rana królewskie, nikt też nie zbierał niedopałków ani nie wygrzebywał puszek po piwie ze śmietników. Nawet obskurna, różowa budka z chińskim kebabem (!!!), w której byłem niegdyś świadkiem straszliwej awantury o 10 groszy, była pusta.

A to bardzo dziwne. Wszak mają tam najlepszego chińskiego kebaba na Pradze oraz - co ważniejsze - taki staromodny i nieekologiczny, ale za to kurewsko mocny grzejnik elektryczny na parapecie. Stanąłem obok niego czekając na mojego kebaba ("cieńcie ciaścio konieć, guba mocie bić?"), wyciągnąłem z kieszeni zmarznięte ręce i zbliżyłem je do grzejnika. Poczułem się jak mały, stary, brzydki i bezradny żul.

A po chwili jadłem już kebaba ze ścinków wędlin wszelakich, a w tle właśnie odjeżdżała komuś jedynka, pojechałem więc następną. Po drodze odwołałem jeszcze umówione spotkanie i podjąłem decyzję o nieuczestnictwie w popołudniowych zajęciach na Uniwerku, po czym zdjąłem buty i swetr i natychmiast wskoczyłem na wyjątkowo niepościelone łóżko.

Mam dziś wolne i nie ma mnie dla świata. Just day off.

Brak komentarzy: