niedziela, 25 października 2009

Polska Walka Tysiąclecia

To była Polska Walka Tysiąclecia. Podczas Wielkiej Gali Boksu skrzyżowali rękawice dwaj bezsprzecznie najbardziej znani i doświadczeni pięściarze z kraju pomiędzy Wisłą a Bugiem. Walka zgromadziła przed telewizorami rekordową i wyjątkowo pewną siebie widownię, jako że już przed pierwszym gongiem oczywistym było, że tym razem wygra… Polak.

Ileż było przed pojedynkiem pytań i górnolotnych proroctw, ileż typów i rzeczowych analiz, ileż wypowiedzi celebrytów. O szansach obydwóch fighterów wypowiedzieli się m. in. Grzegorz Schetyna, Krzysztof Cugowski, Daniel Olbrychski, Dariusz Michalczewski, a nawet sama Doda. Jedni niezdarnie silili się śmieszną puentę, drudzy zauważali, trzeci wskazywali, czwarci pragnęli zaakcentować, a jeszcze inni – powołując się na wyjątkowość sytuacji i zażyłą przyjaźń z obydwoma bokserami – wzbraniali się przed wytypowaniem zwycięzcy.

O Andrzeju Gołocie napisano już wszystko. Przeanalizowano wszystkie jego porażki od tych prehistorycznych z Bowe`m po te bardziej współczesne i błyskawiczne zarazem. Zastrzeżono nawet w kontrakcie, że tym razem nie dostanie żadnego zastrzyku tuż przed walką. Jego szans upatrywano przede wszystkim w warunkach fizycznych oraz otrzaskaniu w wadze ciężkiej. Poza tym wskazywano powszechnie na fakt, iż był znacznie młodszy od przeciwnika. Ten z kolei – choć zdecydowanie bardziej utytułowany, to jednak o jakieś 15 kg lżejszy. No i starszy.

Po trzech rundach było już po wszystkim. Oto ciągle uwielbiany Gołota dał się po amatorsku obić debiutującemu w królewskiej kategorii przeciwnikowi. Kupę kasy zarobili ci, którzy trafnie przewidzieli, iż tym razem mieszkający w Chicago bokser nie wyląduje na deskach w ciągu pierwszych 15 sekund. Dotrwał do 37 sekundy, ale – policzony do 8 – wstał i walczył dalej. W drugiej rundzie odnowiła mu się kontuzja łokcia sprzed 20 lat a w trzeciej – po ciekawej kombinacji ciosów przeciwnika – sędzia postanowił przerwać pojedynek.

Porażka wiecznego loosera z Włocławka jest, mimo wszystko, sensacją. Boks to dyscyplina, w której zdarzały się sytuacje, że z powodu nad- lub niedowagi rzędu 0,5 kg nie dochodziła do skutku zakontraktowana już walka. Tymczasem Kulej właśnie debiutował w wadze ciężkiej, był o głowę niższy i okrągłe 15 kg lżejszy, a mimo to okrutnie obił Gołotę. No, może przesadzam z tym „okrutnie”, bo pomimo iż walka zakończyła się mocno przed czasem, to jednak retransmisji w „Teleekspresie” tym razem nie będzie.

Po walce Gołota przez 48 godzin nie opuszczał szatni. Potem, pomiędzy tylnym wyjściem z hotelu a drzwiami czarnej limuzyny rzucił tylko „nie wiem co się stało” oraz „nie wiem czy będę jeszcze boksował, muszę to przemyśleć”. Z kolei dziennikarze już spekulują, iż Don King – pomimo porażki – zamierza dać mu dziewiątą szansę walki o tytuł.

Tymczasem zwycięski Jerzy Kulej z satysfakcją udzielał kolejnych wywiadów. Stwierdził, iż nie był zaskoczony, że Gołota nie padł na deski w ciągu pierwszych 15 sekund, bo „to ciągle uznana firma w boksie”, że powrót do ringu po 40 latach wywołał u niego dreszczyk adrenalinki na plecach oraz że oczekuje, iż w ciągu roku dostanie szansę walki o tytuł z którymś z braci Kliczków. Ponadto zapewnił polskich telewidzów, iż ta walka – podobnie zresztą jak start w wyborach z listy Samoobrony - wcale go nie zmieniła i zamierza pozostać skromnym komentatorem polskich gali bokserskich.

Brak komentarzy: