piątek, 1 maja 2009

Eliza

Elizę poznałem w Hydrozagadce na koncercie, a właściwie to już na afterku. Razem z psiapsiółką zaczepiły mnie w kiblu, męskim chyba tylko z nazwy, choć jednak wyposażonym w pisuar. Zaciekawiły się, jak robiłem tam zdjęcia na bloga. Podeszły i zagadały – jedna do drugiej, ale nie szeptem – „o! jaki przystojny chłopak!”. Po krótkiej rozmowie zaprosiłem je do naszego stolika. Akurat byliśmy z Zygfrydem we dwóch.

W międzyczasie laski poszły na dancefloor, a ja wyświadczywszy Zygfrydowi przysługę zostałem posądzony o kurewstwo, które jednak zostało przekute na fantastyczną anegdotę, obecnie znaną już wszystkim naszym znajomkom.

Tego wieczoru Eliza przynajmniej czterokrotnie próbowała włożyć mi język do ust. Wszyscy podpici, dobrze się bawią, niby o to chodzi. Miałem co prawda podejrzenia, że gdy wytrzeźwieję, Eliza nie będzie już Liv Tyler, tylko zwyczajną, rudą czarownicą, ale wcale nie dlatego ostatecznie nie splątały się nam języki i płyny ustrojowe. Zresztą nie ukrywajmy brutalnej prawdy: po pijaku nie ma to wszystko aż tak wielkiego znaczenia, cała ta uroda. Już prędzej liczy się zapach, znak płynnego przejścia do poziomu zwierząt. Poza tym pojawia się instynkt - to coś, co sprawia, że laski spontanicznie wsadzające mi język po ust najbardziej mnie podniecają.

Skoro Donata musiała mnie olać, to nie mogła tego zrobić tydzień wcześniej? I w ogóle, na chuj mi te wszystkie zasady?

Brak komentarzy: