czwartek, 7 maja 2009

Rewolucje-Konstytucje 2009

Wracałem z Uniwerku późnym popołudniem, a właściwie to chyba już wieczorem. Przeszedłem przez Most Grota, skręciłem w lewo, ominąłem alejkę, po której biegały dwa wielkie psy bez kagańców i rozpocząłem spacer po Parku Praskim.

Miejsca są jak ludzie. Mają duszę i charakter, a nawet nastrój. Dusza powiązana jest z kontinuum przestrzennym miejsca na przestrzeni wieków, z jego historią, z przypisywanymi jej znaczeniami. Charakter to jakby teraźniejszość w szeroko pojętym znaczeniu. Ogólny wygląd, przeznaczenie, charakterystyka przychodzącej tu większości. Nastroju natomiast nie sposób zdefiniować czy opisać – ludzie z miejscami mają najwyraźniej ten wspólny mianownik, który umożliwia im rozpoznawanie nastrojów odwiedzanych miejsc. Nastroje te czasem wiążą się z pogodą czy nasłonecznieniem, ale nie zawsze.

Jakiś przypadek sprawił, że zmieniłem kierunek spaceru i wyszedłem na plac z amfiteatrem.

Zebranych tam było kilkadziesiąt osób. Zaciekawiony podszedłem. Ktoś rozdawał ulotki. „Eurowybory idą” – pomyślałem, ale myliłem się, gdyż chodziło o akcję lokatorów praskich kamienic przeciwko podwyżkom czynszów. Ulotkę przyjąłem, zachowałem. Zacząłem się przysłuchiwać i obserwować. Początkowo wyglądało to tak, że wokół trzech – czterech mężczyzn stojących pomiędzy ludźmi zaczęły się tworzyć mini-wianuszki ludzi.

-Słuchajcie, dobrze, że tu jesteście, mamy już wasze adresy, teraz będzie łatwiej się zebrać następnym razem…
-Tylko razem możemy coś zrobić!
-Racja.
-Mogę też dostać ulotkę?
-…następnym razem musimy przyjść jeszcze większą ilością osób. Ulotki już od jutra będą zawieszone na stronie, można je ściągać i drukować. Rozwieszajcie na sklepach…
-Ale chyba nie wolno?
-Nieważne. Za komuny też nie było wolno a ludzie się nie bali…
-Co ta komuna z nami zrobiła…
-…a jak zedrą, to wieszajcie znowu, żeby widzieli, że jesteśmy obecni, że się nie boimy!
-A może byśmy na ulicach rozdawali?
-Nie warto. Na ulicy to ludzie od razu wyrzucą. Pokierujcie, zostawiajcie też w sklepach osiedlowych…
-Następnym razem będzie spotkanie na Radzie Miasta. Przyjdźmy tam licznie.
-Racja! Ja pamiętam, co pani burmistrz obiecywała. A teraz nam nawet nie chcą schodów wyremontować.
-A czynsz podnoszą!
-No, i to bez uprzedzenia. Dostałem pismo z decyzją, że tak i tak. Nawet odwołać się nie dało…
-…a jak to wyżyć z takiej renty. 800 złotych dostaję. A tu znowu podnoszą.
-Ludzie! Musimy się zorganizować. Niech oni zobaczą, że ludzie się nie zgadzają. Zaprotestujmy! Dajmy im do myślenia. Musimy walczyć o nasze!
-O! A ja to mam naostrzoną siekierę!
-A ja nóż!
-Ludzie! Tak ostro to chyba na początek nie trzeba…
-A mi to się scyzoryk sam otwiera w kieszeni! – dodał nieśmiało około 50-letni jegomość o posturze suchotnika.
-Ktoś jeszcze coś będzie mówił na koniec czy mamy już iść!
-Szanowni Państwo!
-...
-…
-…
-SZANOWNI PAŃSTWO!
-O, teraz będzie chyba mówił. Cicho Heniek!

Trzy czy cztery mini-wianuszki połączyły się z wolna w jeden półokrąg, w środku którego stanęli razem dotychczasowi liderzy mini-półokręgów.

-Szanowni Państwo! Ludzie! – zaczął brodaty szef inicjatywy o wyglądzie kierowcy autobusów albo i księdza Isakowicza-Zaleskiego – Zebraliśmy się tu, żeby pokazać, że nasz głos się liczy! Że muszą się z nami liczyć tam na górze! Sobie znów podnieśli premie, a nam podnoszą… czynsze! (brawa) Nie możemy czekać z założonymi rękami. Musimy działać…
-Ja mam siekierę naostrzoną!
-Ja nóż. Kuchenny.
-…musimy działać, albowiem nikt tego za nas nie zrobi. – głos mówiącego zaczął drżeć pełen zapału, który musiał być też obecny w słynnej sądowej obronie Fidela Castro, która przerodziła się w rewolucyjny manifest do narodu kubańskiego. - Następnym razem niech każdy przyprowadzi sąsiadów, będzie nas więcej. Możemy to zrobić!
-PRL też upadł!
-Bo to konstytucję trzeba zmienić!

Poczułem niepokój. Brodaty coraz mocniej wczuwał się w rolę trybuna ludowego. Wszedł na ławkę, żeby być lepiej słyszanym i widzianym. Natężenie jego głosu było coraz silniejsze; gdyby podłączyć go do equalizera, to pewnie byłoby widać, jak powoli spada góra, radykalnie wzmacnia się środek, a basy oscylują wokół wysokiego poziomu. Niebo powoli zaczęło zachodzić oczojebną czerwienią, już po chwili cały nieboskłon ociekał krwią tętniczą. Gdzieś w oddali słychać było nadciągające myśliwce, ale mogło to być złudzenie. Odwróciłem głowę; gdzieś w krzakach dostrzegłem niezgrabnie przyczajoną gromadkę nieogolonych (ucharakteryzowanych?) ludzi w moro, którzy dawali sobie rękoma jakieś znaki, jakby wzajemnie się uciszali. Przyglądający się nam nieśmiało z daleka ludzie nieśmiało przybliżali się do nas, powoli zacieśniając krąg wokół szalejącego Wodza. Tym samym zupełnie niechcący znalazłem się w oku cyklonu, o jakieś dwa metry od Niego. Niepodobieństwem było wydostać się na zewnątrz. Tymczasem bezzębny kombatant spojrzał w moją stronę, uniósł zaciśniętą pięść i uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, chcąc najwyraźniej dodać mi otuchy. Ktoś obok krzyknął, że musimy mieć sztandar. Natenczas jedna z kobiet pobiegła do domu po stare prześcieradło i kij od szczotki.

Kim byli ci ludzie? Był tam wielki dziad o twarzy Jelcyna przyprawionej głupawym uśmiechem, który wyglądał jakby nic nie rozumiał, ale cieszył się, że może sobie zaprotestować jak za starych dobrych czasów. Była królowa praskich ulic lat 50 i 60, obecnie podrasowana wizytami na solarium, krótko ostrzyżona blondynka o zniszczonej twarzy i wychudzonej sylwetce – typ kobiety prującej się na prawo i lewo podczas libacji w gronie starych znajomych z klatki. Był też noszący długie, kręcone włosy młody lewak. Było kilka emerytek, które przyzwyczajone do tego, że ich starzy do niczego się nie nadają, same postanowiły przyjść i pokazać, jakie to są niezbędne. Ponadto sporo kierowców autobusów, hydraulików, kanarów, rencistów, alkoholików, kilka samotnych matek z dziećmi, do tego bezrobotni i wdowy. Razem jakieś 50 osób.

Czy tak zaczynają się rewolucje?

Brak komentarzy: