poniedziałek, 18 maja 2009

Targowa 50/52

Wysiadłszy z tramwaju na Ząbkowskiej, bez problemu odnalazłem podwórko przy Targowej 50/52. Pomimo padającego deszczu, było tam sporo ludzi. Trochę brodatych lub poprzebieranych ludzi, pewnikiem studiujących historię, trochę typowo praskich ryjów, do tego kilka rodzinek z wózkami i jedna śliczna dziewczyna.

Atmosfera taka trochę festyniarska. Ludzie łażą od straganu do straganu oglądając pamiątki i pobierając różnorakie ulotki, które tym się charakteryzowały, że były darmowe, toteż każdy chciał skompletować cały możliwy zestaw. Jeden taki Jurek skompletował nawet dwa zestawy („jeszcze jedną dla żony”). Spora kolejka towarzyszyła oczywiście stoisku z kiełbaskami i smalcem. Spora na tyle, że dałem sobie spokój. Zresztą po wczorajszym i tak nie bardzo miałem ochotę przełknąć cokolwiek.

Pod naprędce przygotowanym zadaszeniem skończyła właśnie grać jakaś podwórkowo-punkowo-ludowa kapela posługująca się bratnim językiem rosyjskim. Ci nie skończyli jeszcze rozkręcać perkusji i zwijać kabli, a organizator wpędził na scenę niczym stado bydła Kapelę Praską, główną gwiazdę popołudnia w owym podwórku. Początkowo pojawił się jeszcze problem techniczny, mianowicie odsłuch był kompletnie niedostrojony, ale po błahych 15 minutach i z tym sobie poradzono. Wraz z pierwszymi melodiami płynącymi z instrumentów, deszcz rozpadał się na dobre i nie przestał już do końca. Schroniwszy się nieco pod olbrzymim drzewem na środku podwórka, z obrzydzeniem patrzyłem na kilka osób, które popołudnie umilały sobie puszeczką piwa.

O, kapele warszawskie! Ileż historii macie do opowiedzenia! Ileż wspomnień, ileż przegranych i wygranych momentów, ileż klimatu w Waszej Muzyce! Iluż bohaterów, iluż cwaniaków, ileż pięknych dziewczyn, ileż ckliwości, ileż miłości nieodwzajemnionej, ileż awantur, ileż zachwytu nad toczącymi się Targową pierwszymi tramwajami!

Deszcz nie przeszkadzał w niczym. Gdyby zamiast kamieni pod sceną rosła trawa, to tańczący z pewnością pozbyliby się butów.

Pośród tańczących była około 40 letnia Zadbana Kobieta w eleganckim płaszczu i z parasolem, której muzyka najwyraźniej przypomniała coś miłego, gdyż taniec zdawał się pochłonąć ją całą, nawet oczy. Obok niej równie żywiołowo podskakiwała Zwyczajna Kobieta, chyba trochę młodsza, która bardziej niż wspomnieniom, oddawała się chwili bieżącej. Była bardzo szczęśliwa. Szczęście to można było zaobserwować, gdy ruchliwie kręciła głową, rozrzucając radośnie mokre włosy we wszystkich sześciu przestrzennych kierunkach trójwymiarowego świata. Towarzyszył im – z początku nieśmiało, potem coraz raźniej – około 45-letni Czesiek o łysawych włosach i czerwonawej twarzy, dzierżący w dłoni ekologiczną siatkę, na dnie której odznaczał się charakterystyczny kształt półlitrówki i zepsutej parasolki. Co chwila na danceflorze pojawiał się też wielki, brodaty niczym Rumcajs student historii, wyciągający z tłumu jakieś osamotnione babcie, mamy lub córki. Większość z nich już nie wracała pod drzewo, tylko kontynuowała tańce. Podczas takich wygibasów ktoś się z kimś zderzył, skutkiem czego młoda dziewczyna przyodziana w wystające spod za krótkiej bluzy aksamitne, czarne stringi wywróciła się razem z 70-letnią babcią, upierdoliwszy jej całą kurtkę.

I gdy tak obserwowałem tańczących i grających, przyjemnie było moknąć. Nagle zapragnąłem dać komuś w ryja i rozkręcić awanturę w rytm melodii wygrywanych przez Kapelę Praską.

Brak komentarzy: