niedziela, 24 maja 2009

Na bocznicy (retrospekcja zaprzeszła)

Nocny pociąg-widmo krążył po Pradze, krąży zresztą po dziś dzień. Bywa tu i tam, częściej jednak tam. Kupa starego żelastwa, wyświechtane, krzywe tory, aromat spalin, wagony retro, niewidzialność. Pociąg może przejechać z hukiem, ale nikt go nie widzi.

Tak było i tamtym razem. Potoczył się w odmęty dalekiego Bródna, a może już Targówka. Niewiadomo po co, chociaż może jednak wiadomo, albo i nie. Wsiadło do tego pociągu sporo ludzi – w większości młodych, choć niektórzy zmęczeni. Byłem tam i ja, więc oddałem się obserwacji.

Nad ranem pociąg wracał, zbierając niedobitki postarzałych młodych ludzi o sino-ziemniaczanych twarzach, które wyrażały uberabsolutne nic. Zastanawiałem się, co ich mogło spotkać tej nocy w tym rejonie. Pomimo, iż z twarzy sączyła się obojętność i nic, to jednak sylwetki dawały dużo do myślenia. Siedzący prosto jechali do pracy w markecie. Siedzący krzywo wracali z pracy. Stojący chwiejnie wracali z imprezy. Stojący prosto wracali z zajezdni. Siedzący na dwóch miast jednym siedzeniu dupczyli. Patrzący na spływające po oknach krople deszczu czegoś żałowali. Słuchający czegoś z białych słuchawek też dupczyli, albo byli dupczeni.

Ktoś zdarł nocną kołdrę i wszyscy okazali się nadzy. Takowoż wszyscy udawali obojętność lub znudzenie, niezauważawszy jeden drugiego. Pociąg-widmo zmierzał w stronę bocznicy, gdzie miał pozostać już na zawsze, albo chociaż do najbliższego piątku. Tymczasem nadchodziła niedziela, trzeba było wyprasować koszule i pójść do kościoła z żoną lub rodzicami. Perspektywa ta przyprawiała sino-ziemniaczanym twarzom grymaśną gębę niezadowolenia.

***

Następna notka będzie najprawdopodobniej pierwszym aktem krótkiego eseju dramatycznego. Wszak didaskalia gotowe.


Brak komentarzy: